ďťż

Amroth Alcarin



Gork - 23 Lis 2008 13:57
" />Dziennik  Amrotha Alcarin.
Historie które miejsce miały



[size=120]A Name[/size]

  These don't have a name
I've been a fool to let it out that way
And it'll keep on coming back
A fool gets laughed at
and I'll go on and on and on
Letting it out when the feeling's strong
I wonder who in the single thing
Made this night and this ugly dreams
These all pass away
It is clear that one can see through a day
And i may have met my match
Completely unattached
with no one no one no one
on whom to rely
Let's sing that song
well I didn't read the last page
You thought of me at that final stage
eenie meenie miny moe
It's about time
About time to go 

Autor: John Frusciante

Ciemne, niemal smoliście czarne ledwie oświetlone księżycowym światłem uliczki Elidi. Z niektórych okien sączy się światło, nie jest ono nazbyt silne, świeca nie więcej, bo i po co? Byle zasnąć nie bojąc się mroku. Odgłos butów uderzających o brukowaną drogę prowadzącą pomiędzy budynkami zaburzył idealną nieomal ciszę. Dość szczupły jak mogło by się zdawać mężczyzna przeszedł pod oświetlonym migotliwym blaskiem oknem aby zatrzymać się przy jednych drzwiach. Wyciągnął ciężki poobijany klucz i wsunął go w zamek, przekręcił ze szczęknięciem które odbiło się echem po okolicy. Sylwetka zniknęła za drzwiami których zamek szczęknął ponownie, zamykając się.

Postać usiadła na krześle, prostym drewnianym zydlu raczej, pokoik był ciemny, nieomal smoliście czarny od mroku. W ciemności można było usłyszeć miękki, aksamitny głos mężczyzny nad którym pojawiła się błyszcząca sfera która oświetliła pomieszczenie. Elf odgarnął włosy, zdał się on młodzieńcem, osobą nawet pośród elfów co to nie wiele widzieć mogła. A jego oczy jak mogło by się zdawać, wypełnia pasja…

Odgłos skrobania po papierze wdarł się w ciszę mącąc ją zupełnie. Raz po raz dłoń o delikatnych palcach sięgała do kałamarza i maczała weń końcówkę pióra aby napisać kolejne słowo, kolejne zdanie. Aby napisać coś co mogło być tak nic nie znaczącym kawałkiem tekstu lub najważniejszym tekstem w dziejach. Wszak kto wie co by się stało, gdyby jedna osoba nim wielka wojna się zaczęła, przeczytała jaki będzie jej skutek, co stać się może… i co by mogło się wtedy stać.

Co właściwie jest powodem pisania tych słów? Możliwość która dzięki nim powstaje, możliwość iż ktoś kiedyś je przeczyta i nie popełni straszliwych błędów? A może to iż ktoś kiedyś przeczyta i potępi mnie lub rozgrzeszy... nie wiem, ciężko mi wybrać najistotniejszy z powodów które skłoniły mnie do pisania. Kim jestem? Niech to na chwilę obecną pozostanie tajemnicą...

Po chwili, w pokoju rozległ się odgłos szybkiego przesuwania piórem po papierze. Postać odwróciła się, podnosząc w tym samym momencie z zydelka, wzrok utkwił w miejscu w którym właśnie mógł byś, bądź też mogła byś się znajdować, w miejscu w którym siedziała kto inny, ktoś kto zdawał się być bardzo przejęty poczynaniami owego osobnika. Elf cały czas trzymał pióro, jego jasne oczy przyglądają się mężczyźnie.

-Nie potrafię napisać niczego... gdy przyglądasz mi się panie. Tak, tak, wiem że nie możesz w tej chwili opuścić tego miejsca. *na jego twarzy wykwitł miły uśmiech, lecz zdało się iż jest sztuczny, jak gdyby mięśnie mimowolnie chciały wygiąć się w upiornym grymasie złości i nienawiści, szpecąc rysy jego twarzy*  Ale... skoro już tu jesteś. Powinieneś wiedzieć co właściwie robię, skoro raczyłeś mnie odwiedzić. Jestem adeptem sztuk mistycznych, choć nie zwykłem się z tym obnosić. Nie, nie, nie jestem kultystą ani ponurym magiem, jedynie iluzjonistą, sztukmistrzem co gawiedź zabawia, bo nie wiele więcej jest w mocy jego i pomocnikiem w trupie aktorskiej... przygotowuję dekoracje oraz wizualną część spektaklu co ma oko widza nacieszyć i zaprzeć dech w jego piersi. Czemu tylko tyle? A cóż innego robić? Tępić potwory? Ścigać nekromantów? Prowadzić dysputy teologiczne? Ścigać przestępców? To wszak nie moje powołanie, bo i co zrobić może istota urodzona tak niedawno, ledwie ponad setkę lat temu, która ledwo życie poznała, ledwo nauk mistycznych skraj liznęła, ledwo... ledwo... ledwo... tak... wiem że to nie wszystko, wiem że wiesz, inaczej by cie tu nie było. Jednak... o tym... za chwilę...

  Elf począł masować palcami swoją skroń, przymknął oczy, wydawać się mogło iż dręczy go migrena, silna, uporczywa, trawiąca zakamarki jego umysłu, nie pozwalająca się skoncentrować... tak to wyglądało.




Gork - 24 Lis 2008 01:25
" />  You're warning

You're warning me to get out of the way
Was the safest thing to say 
This trying to get out a tight spot
Isn't even worth a shot 

And all of the world calls out at once 
Give us pain, it's a friend to us 
And we don't decide for ourserlves very much 
What we are we owe to the fear of love 

Don't bring it around I've reached for that 
I've reached for that, now 
Once it is found it turns its back 

What's it called when you're married
And you've fallen out of love 
What's it called when the family 
You raised you don't know at all 

Give us a point to miss 
Endings are killing me slow 
I only ask for this 
Emptiness replace my soul 

Emptiness replace my soul 
My soul, replace my soul 
My soul, replace my soul

Autor: John Frusciante 

Usiadł pod ścianą, na twarzy nie można było dostrzec zwyczajowego uśmiechu, miast niego widniała tam opuchlizna po silnym uderzeniu. Podkulił nieco nogi i oparł na nich ramiona, powoli odwrócił twarz w stronę tego samego miejsca co wcześniej.

Wróciłem już, jak sam zapewne widzisz. W jakiś sposób cieszę się że jesteś tutaj ze mną, przynajmniej na tę chwilę mogę zapomnieć o pisaniu rzeczy jak mi się zdaje wielce istotnej i opowiedzieć tobie to co zapisanym być powinno. Dlaczego? Bo nie wiem ile życia mi zostało, nikt tego nie wie. Zaś najmniejszy ślad po nas jaki zostanie zostawiony może zadecydować o istnieniach tysięcy. Gdyby dwadzieścia dekad wcześniej, ktoś... odpowiedni, kto znalazł by się we właściwym miejscu i właściwym czasie, przeczytał odpowiednie zdanie, frazę a może nawet całą książkę, może wtedy nie doszło by do tego co się stało. Na twarzy elfa pojawił się delikatny uśmiech który spowodował pęknięcie zakrzepłej krwi. Czerwona ciecz powoli wydostawała się z rozbitej wargi. Przybyłem do tego wspaniałego miasta aby wraz z mistrzem sztuki oraz zacnym naszym, choć nieco nazbyt lubującym się w trunkach, mecenasem, stworzyć wspaniały teatr. Pokazywać tak wydarzenia minione jak i te które nigdy miejsca nie miały. Uczyć widzów tego co nigdy mogło nie zostać powiedziane tym co rozpętali tę wojnę... kto zaczął? Wiem, wiem, wiem... jaka jest historia, jakie są jej skrawki, ale co tak na prawdę było powodem tej wojny? Jaki przebieg wypadków do niej doprowadził, jakie wydarzenia spotkały tych co brali w niej udział nim się zaczęła? Mówisz że to stare dzieje? Prawda, jestem młody, nie brałem w nich udziału...

Chodzi o to że od samego przybycia do tej wspaniałej fortecy, poznałem kilka osób, osób różnych od siebie i przeżywających swe żywoty tak jak umieją najlepiej. Dopiero teraz tak na prawdę począłem poznawać mego mecenasa Andsena. Człowiek to o jak mi się zdaje sercu dobrym o humorze który czasem bywa niewybrednym. Osoba która mimo iż lubuje się w trunków kosztowaniu, nader częstym, doprowadzając się do stanu nieszczęsnego, chce wspomóc powstanie tak zacnego miejsca jakim był by teatr. Czy też mości Ankh co jego maniery są najszlachetniejszymi jakie do tej pory pośród was było mi dane oglądać. Człowiek który zdaje się być wiecznym aktorem i z pewnością słowom jego nie da się odebrać ich zacności... nawet jeśli bywa i tak iż wobec kogoś jest nieuprzejmym. Jest też oczywiście miła Manah, znacie ją? Tak, tak też myślałem. Miła to dziewczyna, zapewne to z jej powodu tyle czasu spędzam w tym zacnym przybytku co jego nazwy nawet nie chce mi się zapamiętywać. Starcza mi patrzeć jak pracuje, przeżywa kolejne minuty i godziny swojego życia z uśmiechem na twarzy abym zapomniał o troskach tak dla mnie istotnych. Wiedzieliście panie że ma córeczkę? Urocze dziewczątko... możliwe że zostanie wspaniałą aktorką z pomocą mistrza.

Jakie troski pytasz? Ludzie, elfowie, krasnoludowie... gnomy oraz... nizołki, wszyscy co nas otaczają żyją w danej chwili w tym miejscu, w Elidi. Nie chcę aby żyli w niej nie mogąc zaznać spokoju czy szczęścia, przeżyć życia choć raz poznawszy czym jest dobro i ciepło. I tym bardziej nie chcę aby to życie zakończyło się wraz z kolejną wojną, z kolejnym kataklizmem w którym zginęły by setki, dziesiątki tysięcy osób, pozostawiając po sobie pola zasłane trupami, krzyki konających, morza łez rozlanych przez tych co opłakują bliskich... *Głos elfa się zmienił, stał się bardziej wyrazisty, mniej aksamitny, nieco bardziej gwałtowny i słowa zdawał się wymawiać szybciej, bardziej emocjonalnie niż zazwyczaj* Dla tego robię to co robię, dlatego chcę aby powstał teatr, dlatego czytam księgi w bibliotece, dlatego przyglądam się ludziom i próbuję was poznać tak jak i wszystkich innych... po co? Sam nie wiem... *głos cichnie, staje się słabszym tak samo nagle jak nabrał na sile, jednak nie wraca do swej pierwotnej postaci* Wszak ile może zdziałać jedna osoba która nie jest w stanie uniknąć ciosu w twarz, której umiejętności nie pozwalają na nie dopuszczenie człekowi do wypowiedzenia słów dla kogoś obraźliwych? Nieprzyjemnych? Może jedynie mieć nadzieję iż teatr uczuli was na tak przyziemne sprawy jakimi jest kultura. Jakimi jest poszanowanie dla osoby innej. Pytasz się mnie dla czego zatem tutaj jesteś? Sam wiedzieć powinieneś to najlepiej. Bo w tym przypadku nie tyczy się to kultury... tyczy się to tego że mogła być to choćby Manah. Nie jest dla mnie istotne kto, ważne jest "co".

Postać podniosła się z ziemi, otarła krew która zebrała się mu na ustach. Poprawił ubranie, wygładził je, poprawił krótkie jak na elfa włosy. Dziękuję ci. Na prawdę bardzo mi pomogło że wysłuchałeś tego co miałem do powiedzenia, nawet jeśli bardziej wylałem tutaj trzymane wewnątrz siebie emocje niźli powiedziałem cokolwiek konkretnego. Miłej nocy panie. Ruszył powoli, deski niemal nie skrzypiały pod wpływem jego miękkich kroków, zamek jednak szczęknął dość nieprzyjemnie gdy przekręcił w nim ciężki klucz. Jeszcze mniej przyjemnym był odgłos zamykających się ciężkich drzwi. 




Gork - 25 Lis 2008 02:01
" />POWÓD
   

        Zamek drzwi szczęknął. Do pomieszczania ponownie wszedł młody elf, jasne włosy w większym nieładzie niż zazwyczaj okalały jego twarz, miłą i delikatną buzię. Oczy wypełnione różnorakimi emocjami i uczuciami patrzyły na pokój tak jak gdyby nigdy wcześniej go nie widziały, młodzieniec zdawać by się mogło był podekscytowany. Stanął na środku pokoju, drzwi po chwili zatrzasnęły się za nim z głośnym zgrzytem. Obrócił się miękko na nodze, spoglądając  w to same miejsce co zazwyczaj.   

Witam. *odezwał się uśmiechając szeroko* Dni w tym mieście... jak i noc stają się coraz ciekawsze, wprawdzie to nic na twą miarę. Wiem, wiem, że na pewno chcesz wysłuchać, wszak musiałeś czuć się naprawdę samotnie siedząc tutaj tyle czasu. Mam nadzieję że nie zabrakło jedzenia. Cieszę się.
     
Młody elf objął się jedną ręką w pasie, drugą zaś uniósł do podbródka wspierając go dłonią. Biodra wypchnął przy tym jakoś tak dziwnie w bok. Teraz na prawdę przypominał zniewieściałego.
   
Na początek dnia nekromanta nękający miłą Manah. Dasz wiarę? Człowieka wypraszają z karczmy a on powrócił tam bezczelnie z wilkiem ogromnym i użył magii co wiadomą ma sławę. Nawet udałem się na poszukiwanie jego gdy noc jeszcze młodą była, niestety chyba opuścił miasta mury, szkoda że nie zwykliście tutaj inaczej postępować z takimi osobnikami. Ale inne rzeczy też się działy... co przypomniało mi o jednym...
   
  Odwiązuje sznurek który przecina jego pierś po ukosie i ostrożnie odstawia lutnię po ścianą.   
  Nie wiedziałeś że umiem grać? Prawda jest taka że nie umiem, a przynajmniej nie w pełni. Kiedyś umiał bym zagrać wiele, dziś jednak niemal nic nie jestem w stanie... tylko to co w duszy mi gra, tylko tyle. Jest to zwierciadłem mnie samego, czymś co jest w stanie wyrazić mnie lepiej niż jakiekolwiek słowa. Chyba właśnie... dlatego wtedy nie odzywałem się do niej… jak się owe dziewczę zwało… Naw… Nawa, Nawe.. nie pamiętam teraz, zbyt wiele miało miejsce w tamtym czasie. Jednak ta sama sztuka, te same nuty są powodem dla którego z pióra mistrzem rozmawiać o samym sobie nie zwykłem. Nie muszę.

    O zachodzie słońca dnia poprzedniego, grałem to o czym zapomnieć się starałem, na no nowo i od nowa, to co od tak niedawna we mnie żyje... tak, to żyje, bo jest częścią mnie, od tamtego momentu staliśmy się jednym i tym samym, ja i To.
     
Podchodzi z wolna do miejsca w którym się znajdujesz. Przykuca opierając przedramiona na kolanach, przygląda ci się z bliska, jego oczy, jasne, złociste można by powiedzieć są pełne emocji... ale mimo uśmiechu zdają się tak potwornie zimne... 

    Dziś znów pojawił się ten olbrzym w raz ze swoim krasnoludem i jeszcze jednym człekiem co to paskudny ma charakter. Pewnie się zastanawiasz co się stało, skoro tym razem wargi me nie są rozbite. Ale i na to czas przyjdzie. Od czasu mego przybycia w te strony chciałem poznawać was, szukać dobra i ciepła, tymczasem widzę chamstwo i buńczuczność, widzę brak poszanowania dla ludzi innych i dla ich majątku. Nawet jeśli tą osobą jest miłe dziewczę co wzrok straciło. Próbowałeś kiedyś zamknąć oczy i przeżyć tak cały dzień? Bez otwierania ich? Tak właśnie myślałem... jak sądzisz, człowiek co wobec takiej osoby jest brutalny, chamski i nieprzyjemny winien poznać jak to jest gdy samemu się wzrok traci?   

  Wydobywa zza paska prosty nóż do rzucania   

Nie obawiaj się... wszak nie ty się nad nią znęcać chciałeś. Trochę mi szkoda iż nie widziałem dobrze twarzy tego mężczyzny pośród tłumu gdy zesztywniał cały. Ten oto nóż utkwił w okolicy jego kręgosłupa paraliżując go. Stanął tam i mógł jedynie czuć, nic więcej, nawet powieką drgnąć. Straszne uczucie... być w zupełnej niemocy. Ktokolwiek z obecnych mógł by podejść i zabrać cały jego dobytek a on by nie mógł zaprotestować. I wiesz co... uspokoił się nieco gdy czucie mu powróciło. Zaskakujecie mnie tym bardziej, bo nawet będąc chamem nie potraficie być konsekwentni. Wystarczy iż ktoś się wam przeciwstawi, zrobi coś co przekracza wasze pojęcie, wykręci rękę, zrani i od razu zaczynacie myśleć, czasem może nawet słuchać.
   
  Podnosi się powoli i zaczyna chodzić po pomieszczeniu. Lekko, jak gdyby w ogóle nie dotykał podłogi, niemal nie słychać odgłosu chodzenia.

  Co właściwie się wam w tym podoba? To że możecie udawać że macie nad kimś władzę? To że cieszy was cudze cierpienie? Nie wiem, na prawdę nie wiem... co i rusz gdy widzę osoby tego pokroju powstrzymuje się aby nie zareagować, mam nadzieję że to tylko krzykacze co wejdą i wyjdą, tymczasem zazwyczaj tak nie jest, im dłużej się wam pozwala tak bawić tym bardziej jesteście szczęśliwi, tym bardziej chcecie upokorzyć innych i ich zdominować.

Muszę to przemyśleć, przemyśleć to wszystko, wtedy dopiero zacznę pisać, kiedy będę w stanie zrozumieć choćby w niewielkim stopniu wasze motywacje, to co was zachęca do działania i do bycia tak odrażającymi.

    Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.     



Gork - 26 Lis 2008 02:40
" />Pieśń Zapomnianych

Throw down the sword

Throw down the sword,
The fight is done and over,
Neither lost, neither won.
To cast away the fury of the battle
And turn my weary eyes for home.

There were times when I stood at deaths own door
Only hoping for an answer.

Throw down the sword,
And leave the glory -
A story time can never change.
To walk the road, the load I have to carry -
A journeys end, a wounded soul.

There were times when I stood at deaths own door
Only searching for an answer.

-Wishbone Ash

Horyzont. Cienka linia dzieląca ziemię od nieba. Odróżniająca człowieka od ptaka, smoka od człowieka. Odległy las ponad który poderwało się stado ptaków a wraz z nimi palce młodego jak się zdało chłopaka uderzyły w struny lutni, dźwięki popłynęły w przestworza. Pierwsze dźwięki wydały się niepewnymi, jakby wydobywanymi z obawą, ostrożnością. Noga oparta o mur, druga zwisa luźno ponad odległą, migoczącą w dole wodą, młodzieniec siedzi na skraju, na szczycie muru w Elidi a palce coraz pewnie przebierają po instrumencie.

Melodia poczyna rozbrzmiewać w okolicy, dźwięki są miłe i łagodne, można by powiedzieć iż radosne. Nie często da się takie słyszeć pomiędzy murami tego zacnego, monumentalnego miasta, dźwięki te zdają się być ulotne i miękkie, nie potrzeba do nich słów, są słowami same w sobie, są jednym z elfich dobrodziejstw. Nuty snują się po uliczkach okolicznych zdając się opowiadać wspaniałą baś, pieśń o herosach prawdziwych... jednak, gdzieś w głębi pod powierzchnią dźwięków zdaj się kryć coś na kształt fałszu. Ten co uważniej się wsłucha odkryć jednak może że w rzeczywistości tak nie jest, iż to co fałszem się zdaje, jest sednem tej muzyki, jest prawdą ukryta między liniami na których nuty zostały by zapisane. Te pojedyncze dźwięki poczynają wbijać się w serce niczym lodowe igły i nie jest to zależne od tego czy ktoś jest wojownikiem czy też poczciwym człowiekiem, kalmitą czy devlorytą, ci co dopuścili pozorny fałsz do swych uszu, ci co poznali naturę melodii nie mogli łatwo pozostać na nią obojętni. Jest to bowiem dźwięk klęski, utwór rozpaczy i goryczy, opowieść o klęsce podwójnej.

Kolejne uderzenia palcy młodego elfa rozwiewają mgłę wątpliwości, odsłaniajac obraz bezkresnego pola ciągnącego się aż po widoku kres, pola gęstego od ciał, pola zasnutego trupami o czaszkach rozbitych i piersiach przeszytych, pola na którym słyszeć da się jęki konających, na równi z okrzykami tych co wiją się jeszcze na ziemi rwąc swe własne ciała palcami w agonii jaką przeżywają na chwilę przed śmiercią gdy ich dusze płoną od ognia czarnej bestii. W oddali zaś, towarzysze ich po raz ostatni wznoszą broń, miecze zabłysły w promieniach zachodzącego słońca którego czerwień zlała się z potokami krwi pokrywającymi równinę. Ponad ostrzami nieokiełznane, piękne i śmiertelnie niebezpieczne siły ścierały się ze sobą, co chwila przelatując nad pobojowiskiem wzbijając tumany kurzu wymieszanego z krwią.

Ostatni atak, ostatnia obrona, ostatni atakujący i broniący, ostatnie uderzenia po których zapadnie wieczna cisza. Walczący walki poprzestaną aby odejść na zawsze, aby nie wrócić do osób ukochanych oddając życie w bezsensownej wojnie która wyniszczyła obie strony. Życie, za życie, cena to może i równa, ale nie dla tych co przeżyli, co braci i siostry swe stracili, nie dla tych którym żyć pozostało w samotności.

Krasnolud obok elfa, człowiek obok niziołka, gnom obok półorka, wąż obok sokoła... twarze blade, bez życia o oczach mgłą zasnutych które spoglądają w dal, szukając jeszcze osoby ukochanej, chcąć powiedzieć "dowidzenia" jednak nawet to nie zostało im dane... odeszli aby nie wrócić więcej. Odeszli aby pozostało po nich kilka skrawków papieru gdy ich ciała rozniesione przez kruki zostaną na świata cztery strony, kiedy wiatr zawieje prochy ich niosąc w dal...

Dłoń chłopaka powoli kończyła smutną pieśń, pieśń co słów nie potrzebowała, bo słowa nie są w stanie oddać tego co się stało. Wraz z ostatnimi dźwiękami powieki opadały powoli wraz z niknącymi promieniami zachodzącego słońca aby uronić kolejną łzę za poległych.

Kap

Słońce zaszło. Nastał mrok, ulice wspaniałego miasta zasnuły się ciemnością, ludzie zaś udali się spocząć po pracy dnia codziennego, żyjąc z dnia na dzień, ledwie pamiętając wydarzenia które pośród nielicznych jeszcze żyją trawiąc ich dusze.

Kap, kap, kap

Postać z lutnią przewieszoną przez plecy ruszyła ulicami miasta. Cienie gęsto zakryły uliczki tak iż strażnika w lśniącej zbroi ciężko było dostrzec, tym bardziej cięzko było obaczyć młodego elfa.

Kap, kap, kap...

Cichy odgłos cieczy rozbijającej się o kostkę brukową.





Gork - 28 Lis 2008 01:34
" />Między Nami

  Między świtem a mgłą
Między okiem a łzą
Świat się rozszczepia.
Między sercem a krwią
Między Tobą a mną -
Zieje przepaść!

Znajdzie się słowo na każde słowo
Znajdzie się wiara na każdą wiarę
Znajdzie się robak na każdy owoc
Na świecę - ogarek
Znajdzie się wina na każdą kkkkkarę
Znajdzie się niechęć na każdą chęć
Na każdy umiar - brak umiaru
Na każdą dłoń - pięść!

    Między świtem a mgłą
Między okiem a łzą
Świat się rozszczepia.
Między sercem a krwią
Między Tobą a mną -
Zieje przepaść!

Znajdzie się siła na każdą siłę
Na każda wściekłość - wściekłość
Przyjdzie nienawiść na każdą miłość
Na każde niebo - piekło
Na objawienie - będzie ślepota
A na głuchotę - dzwon
Na każdą wierność - zapach złota
Na każde życie - zgon.

    Między świtem a mgłą
Między okiem a łzą
Świat się rozszczepia.
Między sercem a krwią
Między Tobą a mną -
Zieje przepaść!

Na każdą pamięć jest inna pamięć
Na każdy język - język
Na każdą tarczę - miecz i ramię
Na każdą wolność - więzy
Na każdą świętość jest bluźnierca
Na każdą otchłań - spojrzenie wzwyż
Na każde serce - ktoś bez serca
Na każdą boskość - Krzyż

    Między świtem a mgłą
Między okiem a łzą
Świat się rozszczepia.
Między sercem a krwią
Między Tobą a mną -
Zieje przepaść!

Nad tą przepaścią, tą rozpadliną
Tylko nabierać tchu...
Na takiej grani - kto jest bez winy:
Ty tam? Ja tu?
Nic tylko szukać, szukać w otchłani
Ścieżek, mostów i bram...
Byle nie zatrzeć granic:
Kto tu! - Kto tam!

    Między świtem a mgłą
Między okiem a łzą
Świat się rozszczepia.
Między sercem a krwią
Między Tobą a mną -
Zieje przepaść!

-Jacek Kaczmarski       

Kap, kap, kap...

Postać z lutnią przewieszoną przez plecy ruszyła ulicami miasta. Cienie gęsto zakryły uliczki tak iż strażnika w lśniącej zbroi ciężko było dostrzec, tym bardziej cięzko było obaczyć młodego elfa.

Kap, kap, kap...

Cichy odgłos cieczy rozbijającej się o kostkę brukową. Cichy odgłos kropel krwi kapiących z cienkiego ostrza oraz z szyi młodej jak by się zdało dziewczyny ubranej w jasne odzienie. Postać w ciemnych szatach cofnęła rękę, ostrze wysunęło się z jej smukłego i gładkiego ciała. Oczy wpatrywały się jeszcze przez chwilę z mieszaniną zaskoczenia lecz zdawało się nie być w nich strachu, nawet wtedy gdy elfka runęła w tył aby wpaść z do Elidyjskiej fontanny. Woda powoli poczęła się zabarwiać od jej krwi, tak samo jak i jasne ubranie. Ostrze z cichym szczęknięciem schowało się pod płaszczem z którego przyobleczona w skórzaną rękawiczkę dłoń wyciągnęła niewielki pakunek, niewielki obiekt skryty w ciemności pojawił się miedzy palcami zakapturzonego.

Gdy pierwsze promienie słońca zagościły między murami, w mieście można było usłyszeć krzyk, krzyk kobiety co zastała ciało Sybilli skąpane w jej własnej krwi. Młoda elfka leżała zimna i martwa w fontannie, nasiąknięte czerwienią ubranie przylegało do jej ciała zaś nieco ponad piersiami ktoś pozostawił uciętą głowę węża...

Kap, kap, kap

Popłynęła krew z ust mężczyzny.

Kap, kap, kap

Oprawca przycisnął materiał do zranienia nazbyt głębokiego. Sięgnął po butelkę i wcisnął szyjkę w usta sparaliżowanego człowieka. Ciecz spływała z niej prosto do gardła nieszczęśnika a on nie mógł nic zrobić, nie był w stanie nawet drgnąć czując jak za duża ilość alkoholu poczyna go dławić, nie pozwala mu nawet oddechu zaczerpnąć. Szczupły elf polał resztą trunku twarz i ubranie mężczyzny. Butelkę odstawił na stół...

Kap, kap, kap

Odezwały się kropelki trunku uderzając o drewnianą posadzkę. Elf chwycił  włosy człowieka którego oczy poczęły łzawić i uderzył jego twarzą o butelkę na stole, szkło powbijało się w skórę. Palce elfa dotknęły jego szyi... żył. Młodzieniec o jasnych oczach sięgnął do rękawiczki którą wcisnął na dłoń i wziął jeden z odłamków szkła wbijając go głęboko w gardło człowieka...

Kap, kap, kap

Odezwały się cicho kropelki krwi, tak cicho iż nikt z gości Spasionego Niziołka nie mógł usłyszeć ich dźwięku, nawet rozgadany gnom który właśnie sprzedał przyjaźnie uśmiechniętemu elfowi wyciskarkę do soku z jabłek.




Gork - 29 Lis 2008 03:19
" />[size=2]Somewhere I Belong[/size]
[size=2]
[size=1]I had nothing to say
And I get lost in the nothingness inside of me
And I let it all out to find
That I�m not the only person with these things in mind
But all the vacancy the words revealed
Is the only real thing that I�ve got left to feel
Just stuck/ hollow and alone
And the fault is my own, and the fault is my own

I wanna heal, I wanna feel what I thought was never real
I wanna let go of the pain I�ve held so long
I wanna heal, I wanna feel like I�m close to something real
I wanna find something I�ve wanted all along
Somewhere I belong

And I�ve got nothing to say
I can�t believe I didn�t fall right down on my face
Looking everywhere only to find
That it�s not the way I had imagined it all in my mind
What do I have but negativity
�Cause I can�t justify the way, everyone is looking at me
Nothing to gain/ hollow and alone
And the fault is my own, and the fault is my own

I will never know myself until I do this on my own
And I will never feel anything else, until my wounds are healed
I will never be anything till I break away from me
I will break away, I'll find myself today

I wanna heal, I wanna feel like I�m somewhere I belong
I wanna heal, I wanna feel like I�m somewhere I belong
Somewhere I belong    [/size][/size]
-Linkin Park

Drzwi otworzyły się, tak jak i ostatnim razem, zamek szczęknął. Młody jak się zdało elf podszedł nieśpiesznie do mężczyzny siedzącego pod ścianą, tak samo jak ostatnim razem.

Nie mam zamiaru ci się spowiadać. Nie chodzi o to że wcześniej jakoś bardzo chciałem. Po prostu... nie wiem co takiego mógł bym przekazać komuś kto gwałtem przymuszał niewiasty... chciałem zrozumieć, jednak jesteś w stanie patrzeć jedynie otępiały i kierować się swoimi emocjami, żądzami, nie podejmując nawet próby zmiany, próby oddzielenia tego co nie właściwe od tego co właściwe.

[color=white]Sięgnął do pasa i wyciągnął cienkie ostrze, błyszczące w delikatnym magicznym świetle promieniejącym nad głową elfa, czyniąc zeń postać bliską posłańcowi boskiemu. Ostrze poczęło sunąć do ciała mężczyzny wgryzając się w nie, uwalniając czerwoną ciecz, pozwalając jej wypłynąć a wraz z kolejnymi kroplami sączącymi się niczym jabłkowy sok do elfich ust, poczęły upływać kolejne sekundy i powolne minuty, ostatnie w życiu tego człowieka. Amroth wytarł ostrze dokładnie po czym umieścił je w pochwie. [/color]Drzwi szczęknęły.

Gdy usiał na murach i począł grać strażnikom nocną balladę o Zapomnianych, głowa jego nie była skąpana w myślach dotyczących tejże, myślał o ludziach, elfach, gnomach których poznał o wydarzeniach które miały miejsce przez ostatnie dni. Myślał o Ankhu człeku miłym i porządnym co zdaje się mu być tajemniczym czasem, nazbyt, choć może to tylko przez talent jego aktorski. O Arto, wesołym mężczyźnie co zdaje się być go wszędzie pełno a zarazem o umyśle który z przyjemnością zdaje się chłonąć wiedzę i nawyki elfa, choćby po to by je poznać. O małomównym elfie Yano co to przygląda się mu czasem choć najczęściej siedzą w milczeniu jak gdyby słowa istotnymi nie były. Zarazem o Szeptacz co swym umęczconym ciałem i duszą żyje dalej by odmieniać los innych... lub zadośćuczynić swej własnej próżności. Pomiędzy tymi postaciami są także inne, mniej zacne, mniej ciekawe, elfowie co to opuścili swe domostwa i tradycje aby zamieszkać pośród ludzi i po szczeblach władzy się piąć lub dla zwykłego zysku egzystując. Tak jak gdyby korzenie ich zostały uciętymi już przy narodzinach. U których umiłowanie do sztuki zastąpione zostało poprzez ewentualne jej docenienie, wino smakowanie w zwykły nawyk do trunku tego spożywania, zaś umiłowanie do natury piękna zanikło na rzecz miasta murów i złotej monety. Pomiędzy postaciami pojawiła sie też Shanaviel, osoba która przypomniała mu o jego własnych korzeniach o których zaczął zapomnieć przebywając pośród ludzi, pośród mnogości elfów którzy dawno temu je utracili. Był także tam Andsein, mości Andsein szlachcic natarczywy a jakże miły zarazem, osobnik mający talent niezwykły do pojawiania się w najbardziej nie odpowiednim czasie i miejscu który słowo roztropne w błahe zmienia niczym za dotknięciem czarodziejskiej laski. Gdy pieśń końca dobiegała, ramię otarło się o kieszeń w której spoczywał dryler do jabłek sprzedany mu przez zacnego gnoma co słowem swym i duchem potrafi przetrwać wiele i nie straszny mu zakapior jeden z drugim mimo iż dwukrotnie ponad potrafią go przewyższyć.
Tak oto zakończyła się pieśń niosąca nadzieję, nadzieję na przyszłość która może wydobędzie świat z zamkniętego koła zniszczenia. Wszak nawet garstka może czasem... zrobić różnicę.



Gork - 02 Gru 2008 04:06
" />    Nocna Opowieść

Where Are We Going From Here

                       
On a long road, miles to go
Its winding and cold and its covered with snow
But I ask you what we all want to know
Where are we going from here...
                       
Lines on my face , lines on my hands
Lead to a future I don't understand
Some things don't go as they're planned...
Where are we going from here...
                       
Tracing the trails through the mirrors of time
Spinning in circles with riddles in rhyme
We lose our way, trying  to find
Searching to find our way home...
Trying to find our way home...
                       
As the day dies, with tears in our eyes
There's too few hellos and too many goodbyes
Silence answers our cries...where are we going from here...
                       
We're all on this road, with miles to go
Braving new pathways into the unknown
But who do you ask, when no one really knows
Where we are going from here...

-Blackmore's Night   

Postać siedzi pomiędzy drzewa konarami, spogląda na spacerujących ludzi, jest głęboka, naprawdę czarna, noc… mimo iż ciemność ogarnęła wyspę, istota na drzewie siedząca miała kaptur na głowę nasunięty dość głęboko zaś z pod niego dostrzec można było by blade, zielonkawe światło, oświetlające a zarazem zdające się zniekształcać w przedziwny sposób twarz osobnika.

Kolejne minuty, godziny mijały a on przyglądał się i słuchał kroków oraz szelestów, tak samo jak niezliczone razy wcześniej, tak samo jak…

…w jaskini ciemnej gdzie postaci wiele oddech swój tłumiło, gdzie jedna nieomal zginęła i właśnie to powodem było, tego co później się stało. Zranienie, napaść na tę jedną jedyną osobę, poruszyła wiele innych i to właśnie owe istoty ruszyły za trzema sylwetkami. One właśnie stanęły pod zasłoną która tłumiła całą rozmowę, z wnętrza pomieszczenia się dobywającą. Jedna pod ścianą, zaraz przy zasłonce, druga nieopodal skryta przed oczyma dokładnie, choć oddech jej wydał się słyszalnym i kolejna, pod ścianą w korytarzu z powodów zupełnie różnych niż pozostali. Widząc to młody elf udał się do pokoiku pobliskiego, skotłował pościel i zaszył się pod nią. Słuchanie w tłumie sensu większego nie miało i nie liczyło się to już nazbyt gdy krew niewinną nieomal przelano. Ważne były tylko twarze osób które tam przebywały i ich relacje między sobą które niczym w kalejdoskopie miały się począć zmieniać. Jak by się zdać mogło, nawet jeśli dostrzegli sylwetkę nie było to raczej widokiem dziwnym, wszak odwiedzał nie raz to miejsce, i nie raz miał je jeszcze odwiedzić.

Kolejne kroki, kolejne ruchy, uśmiech, pamiętać o uśmiechu, tak, był bardzo ważny, trzeba o nim pamiętać i tak oto uśmiechnął się do osób przy stole, uśmiechnął i wymienił kilka wyrazów uprzejmych aby już po chwili, samemu ledwie nadążając za wydarzeniami kolejnymi począć się łasić do dziewczęcia w pokoju, tylko po to by zerknąć na twarz ostatnią, upewnić się, nie pomylić, zapamiętać.

Czy był bez serca? Czy był gotów wykorzystać dziewczę jako zasłonę dla swych działań prawdziwych? Nie, raczej nie, nie ją, lecz nie dlatego że ją pokochał, to nie to… to rzecz z goła inna…

I to samo uczucie było powodem dla którego nocy następnej siedział pod kamieniem, słuchając tańca dwóch sylwetek, szczęku broni i ich oddechów. Co jakiś czas tylko zerkał aby dostrzec dwa cienie chodzące wokoło siebie, jedno z szerszym ostrzem drugie z klingą w dłoni smukłąâ€Ś i tylko wypadek nieszczęśliwy sprawił że wrócił tam przed świtaniem aby zobaczyć to czego nigdy nie powinien, zobaczyć scenę która nieomal serce jego i szpik w kościach zmroziła, nie był w stanie się ruszyć ani ostrza dobyć aby zgładzi… nie, to było by zbyt pochopne, nie powinien i cieszył się niejako z trwogi którą poczuł, bo nigdy nie powinien działać nierozważnie.

Rozwaga i durnota, odwaga i głupota, to właśnie sprawiło że znalazł się w pokoju ciemnym, sam na sam z postacią tak jak i on w ciemne odzienie ubraną, jednak jego rozmówca nie krył swej twarzy, nie musiał. Cała rozmowa była dla niego ciężką, mięśnie napinały się co chwila pod ubraniem gotowe do obrony lub ataku, oczy niemal wzrok traciły gdy starał się spokój zachować przed ową istotą stojąc, pytania zadając i starając się być spokojnym, pewnym siebie, ale nawet świadomość iż osoba jedna znała naturę rozmówcy, nie gwarantowała wcale iż ten nie rozszarpie go tu i teraz… gdy zaś osobnik odwrócił się w stronę jego spoglądając oczyma całymi czernią przyobleczonymi i kły ukazując, nieomal zimną krew stracił a w żołądku poczęło go łaskotać i mdlić jak gdyby spoglądał w twarz śmierci własnej…

…jedynym co uzyskał z całej rozmowy były słowa istoty. Które potwierdziły iż uszy o Madame słyszały i oczy które nie mrugnęły nawet gdy dostrzegły w worku podanym martwego węża, symbol zgładzony, Niegodnego. I tylko słowa jedyne zdały zachwiać to co oczy powiedziały, słowa których ten jakże znakomity rozmówca nigdy by nie wypowiedział, nie w sytuacji oczywistej ‼czy to jakiś znak?”… odbijało się echem w głowie elfa, gdy zataczając się powracał do Upasionego Niziołka. Jednak to tylko słowa, nie dają pewności ani nie są dowodem…

Oddech ulgi i zapomnienie zesłane mu zostało przez osobę nader niespodziewaną, przez gnoma co szyszki mu zaproponował i co orzeszkami oraz jabłkowym sokiem go uraczył. Był gadatliwym, dziwnym, acz sympatycznym rozmówcą. Chwile z nim spędzone pozwalały zapomnieć o mroku jaki po dniu nastaje o strachu przed nocą i tym co się w niej kryje.

Pod Gryfa Cieniem? – po dłuższej rozmowie wypowiedział nazwę tą elf a Gnom zdawał się radować jak zwykle, niczym dziecko z pomysłu na nazwę dla karczmy jego. Chłopak także się cieszył, cieszył się radością gnoma, tak samo jak uspokajał się widząc opanowaną Manah przy pracy.

Tak samo miłymi były chwile spędzane z dziewczęciem co nauki mistyczne pobiera a krwi jest tej samej co i jasnowłosy elf, który nocami pod kaptura cieniem chadza, kryjąc się w Elidi uliczkach i krzewach leśnych. Rozmowa tyle miła co i urocza, co chwila przerywana przez znajomych, ludzi, którzy zdali się parę elfów rozbawić niepomiernie swymi manierami i brakiem ich zarazem, swą wstrzemięźliwością i popędliwością jak i szukaniem w słowach prostych i jasnych, zdań nigdy nie wypowiedzianych. Miłe to były chwile… jednak nie czas o nich nazbyt dokładnie wspominać bo nazbyt wiele mogło by to zdradzić.

I tak oto, po przerwie dłuższej nastał sztuki pewnej akt ostatni, gdy postać jedna, co o niej zbyt wiele zdradzić dziś nie chcemy jak i mężczyzna co swego czasu krew prawie przelał, błąd jak się zdaje wielki czyniąc, wraz z istotą o oczach czarnych jak najczarniejsza przepaść i kłach białych się spotkali… w celu jakim? Nie ważne, może o tajemniczy Madame kult chodziło a może o Niegodnego wychwalanie, może tez o rzecz znacznie przyziemniejszą … jednak co by to nie było, raczej ciężko uznać iż chcieli spędzić przygodnie czasu nieco.

I tak oto koniec był by to historyjki owej, gdyby nie to iż nie fair być może iż tyle o innych tutaj powiedziane zostało a tak mało o naszym szkodniku co prywatności życia cudzego nie szanuje, tedy i kawałek aktu o nim zdradzimy, co się dział po wyjściu przyjaciół z sali niewielkiej. Dwie postaci pozostały, nasz bohater i osoba druga…

Obie postaci o części rzeczy tutaj opowiedzianych rozprawiały jak i wielu innych co na wspomnienie ich czasu nie starczyło, głosy ich nie przekraczać się zdawał szeptu bariery, choć nie szeptali, raczej mówili łagodną mową elfią, obaj. Wiele rzeczy powiedzianych zostało, wiele przypuszczeń co do osób które kiedyś lub nie dawno się widziało. Lecz i tych dysput kraniec nastać musiał ze słowami takimi oto:

Z chęcią uczestniczył bym w sprawie tej, lecz przypuszczam, nie jest to wskazane – kiwnęła głową, raczej ją pochylając, na rozmówcę swojego nie patrząc.

Zaś elf młody o włosach jasnych i buzi na której uśmiech tym razem nie widniał, co oczy miał na chwilę daną zamknięte, odpowiedział głosem miękkim – Nie, nie Szepczący pośród Cieni, jest to rzecz zbyt niepewna abyśmy obaj stawali naprzeciw tego osobnika, dlatego udam się sam a jeśli nie powrócę, wiedzieć będziesz co dalej począć…

Cień za rozmówcą drgnął jakoby niespokojnie a pośród szarości kolorów rzucanych przez mężczyznę pojawiła się plamka czerwona, oko o wężowej źrenicy – Noc na zewnątrz ponoć piękna… koniec czasu szeptów i noży, na dziś. Przejdźmy się mój drogi. – oko stopiło się z cieniem reki elfa tego gdy tenże dłoń unosi zaciskając ją z gracją pewną. Można powiedzieć iż towarzysz jego zaś zrobił rzecz z goła odwrotną, bo powiekę począł unosić jasne oko ujawniając. Noże zaś ukryte w miejscach różnych, pozostały w swych pochwach uśpione – Tak. Spacer pod gwiazd miliona stropem zdał by się dobry dla zmysłów naszych… - wypowiedź jego dokończoną jednak została przez towarzysza, drugim przeze mnie nazywanego, co począł jak i młodzieniec podnosić się z miejsca swego – Jak i duchów naszych, co ważniejsze dla nas.

Młodzieniec wsunął dłonie w płaszcza kieszenie, płaszcz był powycierany jak by od wielu lat używany, znoszony nieco acz komponował się z jego właścicielem dość ciekawie przywodząc na myśl antykwariat stary. Powieki przymknęły się nieznacznie aby skryć jasne oczy które teraz nie były nazbyt rozbawionymi, raczej zimnymi i chłodnymi... Towarzysz jego wziął swój parasol który szczęknął cicho. Obaj wyszli z Niziołka Upasionego aby począć z murów miasta w gwiazdy spoglądać.

A… na tym dziś, zakończymy naszą historyjkę i może dopiero następnym razem dowiecie się, kim jestem ja, ten co opowieść przed wami tę snuje. Mam nadzieję że ciekawymi jesteście.  



Gork - 04 Gru 2008 02:56
" />      Kroniki Gnijącej Maski I

Bullet with butterfly wingsThe world is a vampire, sent to drain
Secret destroyers, hold you up to the flames
And what do I get for my pain?
Betrayed desires, and a piece of the game

Even though I know - I suppose Ill show
All my cool and cold-like old job
Despite all my rage Im still just a rat in a cage (2x)
Then someone will say what is lost can never be saved
Despite all my rage Im still just a rat in a cage

Now Im naked, nothing but an animal
But can you fake it, for just one more show?
And what do you want, I want to change
And what have you got when you feel the same

Tell me Im the only one
Tell me theres no other one
Jesus was an only son
Tell me Im the chosen one
Jesus was an only son for you

Despite all my rage Im still just a rat in a cage
Then someone will say what is lost can never be saved
Despite all my rage Im still just a rat in a cage
And I still believe that I cannot be saved-Smashing Pumpkins

To było jak zew, ruszył tropem zakapturzonego, ruszył bez namysłu tropem tego który wyszedł z przybytku na rozdrożu. Szedł w księżyca świetle, szedł przez leśne ostępy sam nie wiedząc jak długo, przeskakiwał od drzewa do drzewa byle nie zostać dostrzeżonym. Podążał za nim aż do celu… jakiego? Do wzniesienia, pustego, nagiego na którym mężczyzna staną i począł inkantację dłuższą, dziwną, nieznanąâ€Ś aby po chwili zniknąć w jaskrawym świetle, świetle w które włożył dłoń elf młody a po chwilę wszedł cały.

Chłód, zimno, mróz, śnieg po kolana, zamieć, ledwie dostrzegał sylwetkę majaczącą przed nim, brnącą przez nieprzyjazną północ do wzgórza kolejnego, brnął tylko po to by znów rozpocząć tę samą inkantację i tak samo… obaj w świetle zniknęli.

Oślepiające światło, ciepło, skryte pod kapturem oczy osłonił ręką od świetlistej bariery która go otaczała. Czarna postać po drugiej stronie przyglądała się mu spokojnie, zdała się drwić z głupca, bo i był głupcem. Opuścił rękę po chwili gdy oczy przyzwyczaiły się do migotliwego światła barier, dostrzegł wyraźniej, tak ‼gospodarza” jak i salę w której się znalazł, nie było wątpliwości, niektóre z sal tego budynku widział wcześniej, ukazał mu je jego nauczyciel i mentor… postać przez chwilę jeszcze w ciszy stała, nie musiała wszak mówić iż lepiej bariery nie  atakować ani zaklęć nie rzucać, sam to wiedział, wiedział że jest w potrzasku bez wyjścia. Osobnik w czerń odziany odszedł kawałek i zdjął maskę stając tyłem do swego gościa, począł smarować ją jakimś olejkiem lub maścią od jej wnętrza…

-Gnijesz. – bardziej stwierdził niż zapytał elf także kryjący swą twarz

-Tak- skomentował to równie krótko mężczyzna. I podszedł na nowo do klatki –odsłoń twarz.

Elf przyglądał się przez chwilę mężczyźnie co znów miał maskę na twarzy – Nie, nie zmieni to mej sytuacji i tak zrobisz ze mną co będziesz chciał.

To prawda – odpowiedział na słowa te osobnik któremu jedynie głosu brakowało co by brzmiał jak dwa nagrobki zgrzytające o siebie. Dotknął palcami kuli po stronie drugiej –Zobaczymy ile wytrzymasz…

Na słowa te kula zabłysła delikatnie, po obu bokach klatki poczęli pojawiać się równie zdezorientowani co elf z początku orkowie… pierwszy cios był szybki, bezbłędny, z gardła siknęła posoka która zaskwierczała na barierze. Jednak kolejni przeciwnicy byli już nań przygotowani. Chłopak uchylał się zwinnie przed ciosami topornych broni bądź odsuwał się po za ich zasięg, sam raniąc przeciwników ledwie. Orkowie powoli padali,  na ziemi zaś było coraz więcej szlachetnej elfiej krwi, w powietrzu zaś słuchać było coraz to nowe słowa runiczne wzywane w długowiecznego ludu mowie… postać w szatach szarych, porozcinanych, z kapturem na głowie skotłowanym stała pomiędzy ciałami orków dysząc ciężko, zaś z ran licznych życiodajna woda o gęstym kolorze czerwieni ciekła kapiąc na posadzkę.

Wypuszczę cię jeśli dostarczysz mi ludzi do moich eksperymentów – zaoferował oprawca, gładząc palcami kulę.

Elf stał przez chwile w ciszy, nie zastanawiał się nad odpowiedzą, szukał jedynie odwagi aby przeszła ona przez jego usta, brzmiała ona jasno i klarowanie, jak nie nazbyt często mówione ustami jego słowa – NIE – powiedział wolno i wyraźnie.

I to był początek dopiero, bo w chwilę później cały budynek się zatrząsł. Mag w masce oparł się o kolumnę, elf równowagę stracił i na ziemię padł, chwila, moment, sekunda, bariera opadła w miejscu jednym. Bieg za stoły, nim się odwróci, nim się zorientuje, przyspieszone serca bicie, głos i kroki, nadchodził. Kolejne stoliki, na czworaka, byle nie dostrzegł, kolumna, krzesła, lustra… szybciej, szybciej, byle cicho, byle do drzwi. Ręka w czarną rękawiczkę odziana sięgnęła do stołu aby podnieść coś czym odwróci uwagę Oprawcy. Świst miecza, stół został rozpłata na pół. Elf nieomal umarł ze strachu, jego twarz zdać by się mogła ducha jakiegoś licem… i tak było w rzeczywistości. Elf rzucił się w panice w stronę drzwi, mag zaś krok za krokiem szedł za nim, powoli…

Drzwi, schody, ściana. Biegł ocierając się o nią aby nie upaść, krwawy ślad ciągnie się a w oddali. Krok za krokiem, idzie powoli postać w czerni. Kolejne drzwi, kolejne schody, nieomal zleciał po nich, ból w rękach i nogach, krew z ran się sącząca pozostawiała szlak. Odrzwia wielkie, dziedziniec, jakaś kapliczka, portal chyba, ruszył co sił w płucach… ale On już szedł z tamtej strony. Puścił się pędem w bok, jakiś posąg, tak… to chyba smok, kamienny. Dłonie uchwyciły się kamienia, jeden kolec, drugi, trzeci, skrzydła… staną na grzbiecie bestii i ruszył po niej pędem nieomal równowagę tracąc. Skok. Chwycił się barierki drewnianej od wewnętrznej muru strony, podciągnął się i upadł na szczycie. U dołu kroki, powolne, spokojne...

Nie chowaj się. I tak cię dopadnę. – odezwała się głosem ponurym postać w maskę odzianą pod którą gnijąca twarz pewno skryta była.

Hak, lina, ręce zapłonęły niemal od siły tarcia, rękawiczki niemal przetarły się zupełnie a nogi ledwo wytrzymały upadek z wysokości. Na czworakach, byle dalej, bieg, usta łapczywie starają się oddech łapać, bieg, ślepy zaułek… a on nadchodzi…

Postać stanęła przed Elfem – Nie uciekniesz mi a tylko pogarszasz swą sytuację… - nie dokończył, ziemia znów się zatrzęsła, obaj równowagę stracili. Gdy wstrząsy ustały obaj podnosić się poczęli, obaj czarno odziani, obaj nie chcący dać za wygraną. Ruch ręki błyskawiczny, Amroth cisnął ostrzem, niewielki kształt świsnął w powietrzu wbijając się z głowę maga…

…sala arcymagów. Usiadł za kolejnym smoczym posągiem. Oprawca usiadł nieopodal, na tronie i począł wyciągać niewielkie ostrze z czaszki. Po chwili brzęknęło ono na ziemi. Obaj odpoczywali nie widząc się wzajemnie…

Elf upadł na drewnianą podłogę. Upasiony Niziołek pachniał tak słodko, tak miło, tak wspaniale było usłyszeć znajomy gwar za drzwiami. Powstał powoli i skryty pod iluzją udał się na górę, do czystej wody i łóżka. I tak nie mógł z tym nic zrobić, nie teraz, nie teraz gdy coraz mniej krwi w nim zostawało.
 



Gork - 06 Gru 2008 04:01
" />    Kroniki Gnijącej Maski II

Dust in the wind I close my eyes, only for a moment, and the moment's gone
All my dreams, pass before my eyes, a curiosity
Dust in the wind, all they are is dust in the wind.
Same old song, just a drop of water in an endless sea
All we do, crumbles to the ground, though we refuse to see
Dust in the wind, all we are is dust in the wind
Don't hang on, nothing lasts forever but the earth and sky
It slips away, and all your money won't another minute buy.
Dust in the wind, all we are is dust in the wind
Dust in the wind, everything is dust in the wind.-Kansas

Jasne światło, błyszczące, upiorne w mroku nieprzeniknionym jaki spowił okolicę. Jeszcze chwile temu stali tuż obok niego, człowiek jakiś i elfka co dawno już zmysły postradała pomiędzy ludźmi żyjąc, dziwna, gwałtowna, agresywna, zdziczała.

Postać w płaszcz powycierany stała naprzeciw światła, powoli wyciągnęła lewą rękę… po co? Dlaczego? Jaki był tego powód? Wieczny i niezmienny, od pokoleń czynili tak jego przodkowie, krew elfów nie może być bezkarnie przelewaną. Imion wiele historia przemilczała, wielu wszak było pośród nich takich co na bieg historii wpływali w cieniu pozostając, pozwalając by sława innym przypadała. Ręka zanurzyła się w świetle, Amroth począł wymawiać kolejne runiczne nazwy, kolejne słowa pradawnej mowy, słowa które niosły ze sobą moc, otwierały drogę dla jego mizernego połączenia ze źródłem mocy, tak ułomnego i karłowaciejącego na przestrzeni wieków. Światło skupiło się na dłoni chcąc ją wessać, poczęło ją deformować niczym rzeźbiarz bawiący się glinąâ€Ś po chwili przesunął lewą dłoń w bok, wszedł w portal którego drogę wykrzywił aby nie wpaść do więzienia prosto…

Siedział za ławkami. Lewa dłoń była niesprawną niemal zupełnie. Siedział i słuchał rozmowy czarno-odzianej postaci z nowymi ofiarami, słuchał w ciszy tego jak poddawał ich swym próbom, bał się, wiedział na co go stać i zwyczajnie bał się wypełnić obowiązek. Bał się mimo sztyletu w dłoni i kaptura na twarzy, bał się zginąć tak wcześnie… zamknął oczy i powstał wraz ze słowami upiornego gospodarza.

Kilka sekund życia – zabrzmiał głos postaci w elfa głowie, zwielokrotnionym echem zdał się wypełnić ciało Amrotha. Cichy, śpiewny i melodyjny głos wypowiedział nazwę magicznego znaku i obracając się na pięcie przeskoczył stół, ruszył biegiem w stronę maga, biegiem przekraczającym możliwości większości ludzi… gdy postać o masce z pod której świeciły się złowrogo oczy, poczęła się odwracać, sztylet zagłębił się w jej czaszce nie dając możliwości, nie dając czasu… 3 sekundy… w oka mgnieniu elf stanął nad kulą i dotknął jej dłońmi, począł przesuwać po niej palcami szukając w głowie odpowiednich słów w pradawnym języku. W ostatniej chwili udało mu się wyłączyć zamykające się coraz ciaśniej więzienie.

Uciekamy – rzucił przez ramię do człowieka i niewiasty. Ruszył opustoszałymi korytarzami Mistyri, kroki trzech osób rozbrzmiewały po nich echem budząc duchy przeszłości, zdając się przypominać murom tego miejsca, że nie od zawsze były tak upiornie cichymi, pustymi… nogi powiodły ich do sal Arcymagów, za nimi zaś słyszeć się dało szuranie, nadchodził, powoli, jak zawsze.

Amroth staną przed pustymi tronami, przed kręgiem ustawionym pomiędzy nimi który przez gnijącego maga używany był jako portal. Tak wydostał się z tego miejsca poprzednim razem, tak też miał zamiar wydostać się i tym. Począł inkantować… zaś dwójka więźniów stojąca za jego plecami wpatrywała się w czarną sylwetkę wyłaniającą się powoli z korytarza.

Nie słyszał dokładnie słów, nie chciał, nie mógł, starał się nie pomylić słów, chciał przeżyć. Zaś za nim rozpętało się piekło, nieumarli w zatrważającej liczbie poczęli napierać na nich, jego uzbrojeni po zęby towarzysze biegali wokoło strzelając co chwila z łuków, co chwila kolejny ożywieniec padał na ziemię aby nie powstać więcej… było jednak ich zbyt wielu, co najmniej kilku poczęło szarpać ciało elfa gdy ten starał się za wszelką cenę otworzyć wrota do wolności. Dlaczego? Czy ból i poświęcenie są jego pragnieniem? Czy głupota bohaterów jest domeną tego osobnika? Może, jednak nie winno nazywać się tego w ten sposób, raczej, jest to konsekwencją jego czynów, które innymi być nie mogły jeśli chciał pozostać w zgodności z własnym sercem, jeśli ma nie zawieść zaufania jakim obdarzył ich N’fis del Al’rin. Zamknął oczy siląc się na słowa ostatnie, starając się nie stracić jeszcze przez chwilę przytomności z powodu utraty krwi. Portal zabłysł delikatnie…

Może powiedział coś, może kazał im do niego wbiegać, nie pamiętał, sam zwalił się z nóg w świetlistą przestrzeń aby wykrwawić się do końca… przynajmniej będąc wolnym.

Czemu gotów był zginąć? Czemu ktoś jest w stanie zaryzykować własne życie w zamian za cudze? Trudno powiedzieć, może dlatego że niektórzy z pośród elfów są naprawdę w stanie zrozumieć cenę życia, cenę dwóch żyć w zamian za jedno… co los przyniesie? Co zmieni to że ich uratował? Triumf czy klęskę? Los sam z czasem odpowiedź przyniesie… może była to najważniejsza rzecz jaką ktokolwiek kiedykolwiek zrobił lub też rzecz najmniej ważna dla świata całego. Jedno jednak zmienione nie zostanie już. Dwie osoby więcej przeżyły.

Przeżył. Przeżył po raz drugi…

Trzy osoby.
 



Gork - 09 Gru 2008 04:00
" />    Między Słowami
I Am Mine
The selfish, they're all standing in line
Faithing and hoping to buy themselves time
Me, I figure as each breath goes by
I only own my mind

The North is to South what the clock is to time
There's east and there's west and there's everywhere life
I know I was born and I know that I'll die
The in between is mine
I am mine

And the feeling, it gets left behind
All the innocence lost at one time
Significant, behind the eyes
There's no need to hide
We're safe tonight

The ocean is full 'cause everyone's crying
The full moon is looking for friends at hightide
The sorrow grows bigger when the sorrow's denied
I only know my mind
I am mine

And the meaning, it gets left behind
All the innocents lost at one time
Significant, behind the eyes
There's no need to hide
We're safe tonight

And the feelings that get left behind
All the innocents broken with lies
Significance, between the lines
(We may need to hide)

And the meanings that get left behind
All the innocents lost at one time
We're all different behind the eyes
There's no need to hide-Pearl Jam

Lasu skraj, drzewa wokoło szumią cicho gdy wiatr przebiega między ich konarami, liście zwiewa. W oddali zaś strumienia głos który niesie się dopełniając tła  muzycznego, tworząc wspaniały podkład dla świerszczy wokoło grających. Delikatna, soczysta trawa, mieniąca się dzięki wody kroplom, w księżyca świetle. Noc nieboskłon zakryła ponad głową młodzieńca co pośród pola leży, co z rękoma pod głową ułożonymi, pomiędzy trawami, jasnymi oczyma w niebo spogląda na gwiazd tysiące co skrzą się delikatnie, cicho przyglądając się tym co pędzą przez życie i odchodzą. One to w wiecznym blasku, każda innym, własnym sposobem jaśniejąc, pozostają niezmiennymi, patrząc na krew przelewaną i płacząc co jakiś czas w smutku swoim aby spaść z nieba i nie zaświecić nigdy więcej, nadzieję tracąc.

W oddali, między drzew konarami, można dostrzec niewielkie światełka latające z miejsca na miejsce, świetliki błyszczące poddające się urokowi chwili, tańczące do koncertu świerszczy. Dzień i noc, światło i mrok walczące w odwiecznej walce, tańczące wokół siebie, przenikające się i splatające w uścisku niszcząc żywoty i marzenia. Odwieczna wojna.

Elfie, dłuższe uszy, bardziej szpiczaste, wystają z pod czupryny jasnych włosów te jednak o dziwo są krótsze niż u większości jego pobratymców, tak samo jak powycierany płaszcz ze skóry jakiegoś zwierza, używany od lat wielu. Nie nazbyt gustowny ale solidnie wykonany, doskonały dla podróżnika i kuglarza. Oczy jego w kolorze swoim są podobne włosom, które to nie błyszczą w słońca lub księżyca świetle... oczy jednak właśnie to czynią, one właśnie odbijają migotliwe płomienie świec nadając postaci więcej czarodziejskiego, elfiego uroku.

Wiele by można o nim powiedzieć, wiele rzeczy opisać, jednak postaram się nie zanudzić cię wierny słuchaczu, bo opowieść której część kolejną usłyszysz jest dalece starszą niźli lata których dożył ów młodzian. Było tu wiele powiedziane jak i zupełnie nic, zatem może tym razem warto by nakreślić naszego bohatera nieco ciemniejszą kredką.

Kim tak właściwie On jest? Większość poznać go może jako spokojnego, mówiącego dość jednostajnym głosem elfa co często uśmiech ma na swej twarzy, który wiele ma w sobie cierpliwości dostojnej, choć nie kiedy można dostrzec małą iskierkę która rozpala się nagle gdy chamstwo wokoło przekroczy pewien stosowny limit. Szacunek dla innych, jest rzeczą świętą. Wiele czasu tedy poświęca na poznawanie wybranych istot, jedną z nich jest Manah która zwykła go częstować trunkiem przezeń uwielbianym, sokiem z jabłek. Przywykła też do milczącego klienta który zwykł przyglądać się jej codziennym sprawunkom. Jednak nawet tutaj jego dar jak i przekleństwo zarazem nie pozwalają mu odpocząć, zostać obojętnym na część wydarzeń bo słuch jego sięga nieomal w najdalsze zakątki Upasionego Niziołka. Jednak przybytek to cieszący się dobrą sławą, tedy zazwyczaj jest miejscem odpoczynku i wewnętrznego uspokojenia. Jednak moja opowiadanie o nim nie było by pełnym gdyby nie spróbować opisać jak się jawił innym w pełni…

Wielu okazję miało napotkać go na drodze czy ulicach miasta gdy żonglerkę uprawiał lub inną formę sztuki jarmarcznej, choć i nie tylko… wszak kilka osób, bardzo nie wiele wprawdzie, ale zawsze, mogło zasłyszeć grę jego na lutni, grę o której już wspominałam, bo nieomal zawsze jest jedną i tą samą, pieśnią duszy, przekleństwem i błogosławieństwem.  Czasem, co bardziej zainteresowani lub ci co zainteresowali jego samego, mogli zostać uraczeni słowami mądrymi, przestrogą i radą, choć często nie nazbyt jasną. Boleć mogło jedynie to że tak często odbiorcy ich głuchymi byli na słowa, w tym część pobratymców jego. Szczególnie dwójka dziwna co z człowiekiem pewnym nader często na polowania się udają strzelając do wszystkiego co popadnie… jakże inaczej losy ich mogły by się potoczyć gdyby choć raz przy strumieniu się zatrzymali i posłuchali jego szumu. Nie wiadomo i nie o nich dziś opowiadać będziemy…

Bo i jest choćby Devaska Andsein, szlachcic co pić umie za dwu co najmniej a język jego tyjesz szarmancki co nieprzystojny bo i przystojnym nie jest kobietę każdą raczyć komplementami, czasem nader niestosownymi. Osoba która zowie Amrotha swym przyjacielem a i nie jest to bez wzajemności zupełnej, raczej z odwieczną elfie rezerwą która nie pozwala nazbyt śpiesznie osądzić osoby, wszak aby kogoś ledwie poznać trzeba lat. Jednak żyć w samotności też nie sposób a Andsein jest jednym z tych ludzi co gorszyć czasem potrafią lub zakłopotanie, serca jednak zawsze zdawał się być szczerego. Kogo tenże człek widzieć mógł w posturze chłopaczka naszego? Kuglarza, może nieco, grajka nie gorszego i… członka trupy co miała do nazwiska Devaski dodać więcej jeszcze reputacji. A zarazem towarzysza do wina, choć ten zazwyczaj picia trunku odmawiał ale i nie to było rzeczą tak istotną jak rozmowy nie nazbyt częste, ocierające się raz po raz o tematy poważniejsze nieco, wszak mimo iż kuglarz, zwykły rzemieślnik teatralny, ująć się nie dało iż elf ten mądrością pewną i rozumowaniem słusznym umiał się wykazać. Właśnie te jego walory czyniły zeń miłego, znaczącego, choć nie zawsze rozumianego rozmówce.

Ankh człowiek drugi, prawowity właściciel mieszkania w którym to elf nasz znalazł kominek ciepły na noce zimne. Uroczy, szarmancki, częściej od Andseina bez przesady groteskowej, aktor doskonały, który zdawał się nader mocno szukać w elfie towarzysza, przyjaciela, potwierdzenia iż on nie traktuje go jak innych ludzi… lub nie traktuje ludzi w sposób identyczny z Elanynderowym. Trudna to była rozmowa, trwająca wiele czasu nim człek z elfem poradzili sobie z barierą dzielącą ich rzeczy rozumienie. Podczas niej właśnie nieomal doszło do zerwania przyjaźni tak kruchej, od niedawna budowanej… ale kim właściwie jest dla Ankha postać owa? Towarzyszem, cichym często acz dobrym rozmówcą? Zapewne. Jednak myśli tego człowieka często skryte były tak przede mną jak i Amrothem młodym. Od początku wydawał się aktorem na życia wiecznej scenie, osobą która wiecznie gra i w pełni prawdziwą nie jest, osobą która szukać się zdawała w elfie własnego odbicia które upewni go że nie jest człowiekiem zwyczajnym. Był nim jednak, choćby w tym dążeniu, choć nie oznaczało to iż nie był dla nas znaczący jako kompan zacny.

Szeptacz, Delurierem zwany. Wszak to postać nie mniej istotna, a nawet bardziej, bo wszak on chyba właśnie najlepiej znał i rozumiał swego pobratymca. On też jako jedna z nielicznych dość osób na świecie tym wiedział więcej niż innym było dane. Bo towarzysz jego, kuglarz, pracownik i rozmówca zacny miał i więcej życia za sobą niż nie jeden z ludzi, więcej historii i więcej w sobie samym. Znał go jako młodzika porywczego, którego serce gna czasem nazbyt pochopnie w przód, choć wielu ludzi już samego Amrotha nazwało by raczej rozważnym nie podejmującym kroków nazbyt pochopnych. Dla niego był to bohater tragiczny, który nie jako losu torami został skierowany drogą bólu i rozpaczy, drogą którą zdecydowali się kroczyć nieliczni, serca swe w smutku wiecznym zatapiając, decydując się na losów wojny pamiętanie. Ona właśnie żyje w nim po dziś dzień, znajduje się na skraju umysłu, pod słowami jego, pod uśmiechem, zawsze gdzieś się czai wspomnienie potworności jakie wtedy widziano i przeżywano… zna go też jako prawowitego dziedzica linii An’Iris, jednego z dwóch zacnych rodów co do których powstania, zapiski nie są dziś nazbyt jasne. Drugim jest Alcarin. Jednak… o nich opowiemy kiedy indziej co by za wiele teraz nie rozwiązać z łamigłówki jak może się począć pojawiać. Łamigłówki wydarzeń różnych, chaotycznych, które powoli poczniemy składać w całość spójnąâ€Ś tak jak by chciał zapewne pamięci świętej artysta, Delurier którego sztuki na zawsze w pamięci mej pozostaną.

Sorha jeszcze, niewidoma właścicielka na rozstajach przybytku. Jedna z nielicznych osób co dostrzec nie może tak częstego uśmiechu i uprzejmych, artystycznych nieomal gestów elfa, jednak jako jedna z nielicznych słyszy wyraźnie jego jednostajny głos, tak często dużo mniej emocjonalny niż wyraz twarzy jego. Sama zaś z pewnością była by wybornym kompanem czy rozmówcąâ€Ś gdyby tylko nie ten jej upiorny przybytek. Nie istotne jak ciepło by tam było, jak bardzo było by napalone i jak tłumnie, zawsze czułam tam chłód, Amroth także. Nie było to jednak nic konkretnego, żadna moc czy coś podobnego… po prostu, nazbyt polegliśmy dziewczęta tam pracujące już pierwszego dnia i myśl o tym że sprzedają się ku mężczyzn uciesze była nazbyt silnie wypalona w naszych głowach. No i… mąż tej kobiety przeuroczej, od pierwszego dnia go nie lubiłam a z każdym słowem przezeń wypowiadanym… nie… po prostu nie, pozostaje jedynie żałować biednej dziewczyny, zasługiwała by na coś znacznie lepszego.

Dwie Lilie jeszcze. Obie urocze, sympatyczne choć jedna z nich bywa iż niczym róża kolce wystawi. Kolory ich jasne, przepełnione nadzieją na przyszłość świetlanąâ€Ś zdają się być tak delikatnymi, tak łatwymi do zdeptania. Boli, to tak bardzo boli patrzeć na coś tak wspaniałego, tak oku miłego i wiedzieć iż może czasu próby to nie przetrwać. Jak im się jawił? Jako osoba co kuglarską sztuczką włada równie dobrze co mową gładką, jako osoba co wie więcej czasem niźli by wypadało, wszak on to powiedział to i owo o Masce Gnijącej. Jednak nigdy nie zaproponowali mu dołączenia w ich szeregi? Czemu? Czyżby wiedzieli że i tak odmówi? On sam tego nie wiedział, choć wielce prawdopodobnym to było… czemu właściwie? Bo wchodząc w szeregi kwiatów tak pięknych i dostojnych nazbyt łatwo perspektywę stracić?  Możliwe… dlatego lepiej być lilią szarą pośród chwastów i pokrzyw chowaną.

Jest jeszcze osoba jedna, co wielce ciekawą jest i co wie dużo a zarazem nader mało. Niejaka Nati, dziewczyna która zdaje się nie w pełni świat rozumieć, która wielu zrazić swym zachowaniem i uporem potrafi… a zarazem to Ona nie kto inny zatrzymała się i siadała nieopodal gdy Amroth na lutni brzdąkał bo zagrać nie chciał. Ona też wysłuchała później Pieśni Zapomnianych. Co właściwie było w niej takiego, co interesowało ją w Amrothcie? Darmowy posiłek? Kilka słów które niewiele mówiły? Wszak upór jego w próbie jej poznania był nieomal równy temu który ona stawiała się dając się zrozumieć. W jakiś dziwny sposób zdawała się raczej wzbudzać zaufanie, może dlatego że sama nie ufała? Może dlatego że zdawała się świecić blaskiem gwiazdy bliźniaczej?
Sama nie wiem, jednak… to ona właśnie była pierwszą osobą, która z tych co poznali w dniach tamtych kuglarza, zobaczyła twarz jego drugą, twarz spoglądającą jej własnymi oczyma. Poznała dziedzictwo An’Iris, twarz rodu…

Postać odziana w ciemne, czarne i szare szaty powiewające na wietrze, stała na dachu budynku, dłonią jedną przytrzymywała się komina. Z pod czarnego kaptura dobywało się dziwaczne, blade, zielonkawe światło które zdawało się zniekształcać twarz, wielu już je widziało, jednak nikt nigdy jeszcze nie dowiedział się czym ono było…

Amroth Alcarin położył na komina szczycie jabłko, światło zamigotało i wyszło z pod całunu, podleciało do jabłuszka i zatańczyło na nim wesoło, zamachało skrzydełkami i uśmiechnęło się usteczkami małymi… tak, to właśnie ja byłam, duszek lasu, opiekun tego elfa nieszczęsnego.

Elf począł zsuwać się po dachówkach, ręką jedną rozkołysał linę i cisnął hakiem, po chwili przeleciał ponad murem aby uderzyć butami o kamienie na dziedzińcu przed dawną siedzibą akademii magów. Z pod płaszcza wyciągnął niewielką kulę na której wyryte były runy… ruszył w stronę portalu unosząc rękę do kaptura i poprawił maskę, twarz która odbijała ofiarom ich lica gdy spoglądali na nią przed śmiercią. Widok jak sądzę straszny, zobaczyć zwiastuna końca ostatecznego co nosi twarz swej ofiary. Ona to właśnie przez wieki pojawiała się to tu, to tam, aby dokończyć czyjegoś żywota.

Dziedzictwo An’Iris.

-Cey’l
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu