ďťż

Andsein Devaska



msd - 27 Lis 2008 18:41
" />Prolog

-Wchodzę – Rzucił Pan Baron kładąc na stolę pokaźny mieszek wypełniony szlachetnym kruszczcem.

-Też. A wiecie, że Devaska wrócił do Bastionu? – Wtrącił margrabia, również rzucając niemniejszą sakiewkę.

-Devaska? Ten ochlapus i bawidamek? Dobrze pamiętam? – Wtrącił sędziwy burmistrz Nowego Dębówka.

- Dobrze pamiętasz. Andsein Devaska. Jeden jedyny. Ile lat go nie było? Cztery? Pięć?

-Sześć, siedem, jedna cholera. Spokój był. A teraz się zacznie…

-Oj zacznie, zacznie! Trzydniowa popijawa będzie! Na ukochaną Nathe, żeby tylko popijawa! Ja tego nie przeżyję!! – Wybełkotał murgrabia Hansen.

-Żoneczki też najszczęśliwsze nie będą, jak nie tylko o libację chodzić będzie. Ale mówicie, że to aż taki hulaka? Myślałem, że to bajeczki.

-Bajeczki? A żebyś wiedział drogi burmistrzu. Te wszystkie pocieszne opowiastki są niczym w zetknięciu z prawdą! Nie.. ja tego nie przeżyje.

-Marudzisz Hansem. A w ogóle to skąd wiesz, że przybywa? Układziki w tym no Twoim.. misterstwie?

-Ministerstwie Panie Baronie.

-Żadna różnica. Ale zgadłem jak mniemam?

-Niestety źle mniemacie Panie Baronie. Wieść inaczej się rozeszła. Wracał cholera wie skąd z grupą kupców zmierzających z Milo do Nowego Morkwill na festyn i targi. Tak z nimi zapił, że gdy doszli do siebie do już byli dzień drogi od Bastionu. Tak to wyszli na hulance z Devaską!

-No to pięknie wprawdzie. Stratni muszą być cholernie. Dziw, że go nie obwiesili po drodze. – Wtrącił burmistrz.

-Obwiesili? Za jego pili, jeszcze im tu gościnę zapewnił, a ich towary do Coiasiry statkami puścili. Podobno stratni to nie będą. On …jakże by inaczej.

-Po cóż wraca Hansen?

-Podobno znudziły mu się prowincję Panie Baronie.

-I brudne dziewki – Zażartował szybko Burmistrz.

-Pewno tak, no i teatrum zakłada podobno z jakimi elfami.

-Teatrum powiadasz. No to znów straci masę monet.

- Skąd on na to wszystko ma? – Zaciekawił się najstarszy z grona.

-Po ojczulku. Odziedziczył szczeniak i majątek i tytuł. Stary Devaska przewraca się pewno teraz w grobie. A i przewróci do końca jak synuś przepuści majątek do ostatniej monety. A przepuści. Nie dziś, nie za rok, nie za pięć może, ale straci wszystko. Przechędoży, przeje i przepije. Pewnikiem.

-Pewnikiem Panie Baronie. Ale nim to się stanie my z tego przepicia i przejedzenia również do grobu zajdziemy.

-No to ćwiczmy, ćwiczmy bo ciężkie dni Nas czekają!

-Zdrowie!

 




msd - 03 Gru 2008 19:52
" />Zaproszenie

-Był tu! Na litość Bogów, był tu! Ledwo trzymał się na nogach, ale ośmielił się!

- Któż to taki?

-Jak to kto? Devaska!!

-Uspokój się Mill – Zaśmiał się Pan Baron. – I cóż się takiego stało? Zrobił z siebie durnia pewnikiem. Nie po raz pierwszy zresztą.  Koniec. Po cóż to przeżywać?

- I nie ostatni Panie Baronie. – Zaznaczył margrabia, którego poznać można było podczas przyjemnej gry w karty - Nie ostatni. …Ale tak Mill słyszałem coś tam przez ścianę pokoju. Aż tak źle było?

-Źle!? Źle!? Bardzo źle! Źleeeeeee!!!

-Opanuj się Mill – Poprawił, groźnym, tonem i napięciem swego i tak jużÂ  jałowego oblicza człowiek, którego od początku nikt nie śmiał zwać inaczej niźli Panem Baronem.

-Tak… tak.. Ja przepraszam. Naprawdę przepraszam. Ale to przecież kancelaria ministerstw. Tu urzęduje Namiestnik na litość Nathe!

-Mill.

-Wybaczcie Panie Baronie. Jeszcze mną telepie. Za stary już na to jestem.

- I za nerwowy.

- Za moich czasów…

- Za Twoich czasów na Bastion mówili jeszcze Elidia! – Zaśmiał się margrabia.

- Gówniarzu! …Byś był pomocnikiem Namiestnika przez tyle lat, też byś miał strzaskane nerwy!

- I właśnie przez te nerwy jesteś ‼tylko” pomocnikiem Namiestnika, inaczej dawno prowadziłbyś własne Ministerstwo ‼Drogi przyjacielu”. Jak już mówiłem zbyt się przejmujesz tym durniem, bawidamkiem i ochlapuskiem.

Ripostę osiwiałego mężczyzny, który w kancelarii Namiestnika spędził ponad pół swego żywota, najlepsze lata szczenięce i doznał pierwszej miłości z ręki, a raczej ust pięć lat starszej Gmary Fid, ówczesnej, głównej bibliotekarki,  przerwało stanowcze, acz rozbawione stwierdzenie Barona – ‼Nie! Tylko nie to! Ja tego nie przeżyje!” Pamiętasz jeszcze Hansem? Czy też przegranie pięciu mieszków złota sczyściło Ci pamięć?

- Burmistrz oszukiwał. Graliśmy jego kartami.

- Widocznie Chłopczyku niektórych umiejętności jak gra w karty nabywa się z wiekiem. – W końcu zripostował się starszy urzędnik.

- A z niektórych umiejętności już się z wiekiem nie skorzysta. – Rozbawiony Hansen wskazał mało subtelnie na okolice zwane ogólnie 'męskim skarbem’ bądź posiadające bardzo wiele innych, indywidualnych imion.

- Panowie – Wtrącił ostro ten, któremu niezwykli się przeciwstawić w żaden sposób. – Nie zachowujcie się jak rozjuszony plebs przed żniwami.

- Albo jak Devaska.

- Albo jak Devaska. Zatem Mill. Kontynuuj opowieść i nie podnoście już głosu. ‼Proszę”.

Starszy człowiek, u którego najwidoczniej poważanie nie przyszło z wiekiem, począł, po kilku głębszych i niezwykle uspakajających dla siebie oddechach kontynuować swą opowieść o pewnych odwiedzinach, pewnego jakże bogatego, acz mało subtelnego szlachcica…

- I już? – Zwątpił Hansen bez cienia ironii, czy jakichkolwiek złośliwości. – Od tak przyszedł narąbany, pokrzyczał i Cię zaprosił? Tylko? Nie było wymiocin? Zakładów? Roznegliżowania się? Przybycia z kurtyzanami? Nuda Mill, nuda.

- Jak możesz. To było niegodne. Oburzające. To, to…

- To było nic Mill… Nic na co go stać. Chyba, że w końcu dorósł do bycia mężczyzną, bogaczem, szlachcicem.

- Wątpię Panie Baronie. Mówi się, iż napaść jaką zgłosił. Rzekomo zaatakowany został w kopalni. – Tu cała trójka śmiać się poczęła. – Tak, przyjaciele kopalni!. Później skargę zgłosił. Czuć od niego było wińskiem, zeznania były niespójne, ale i nie omieszkał zaprosić na przyjęcie Ghorna.

- Trafił jak złamaną strzałą w tarcze. Ghorn i uczty. Ale cóż. Andsein Devaska i wszystko jasne… zapewne zachlał, przewrócił się i zasnął. Jak to on. Sam z winem.
- Nie inaczej Panie Baronie. Nie inaczej.

Cóż warto tu nieco przybliżyć genezę tej plotki. Otóż faktycznie, pewnego pięknego, słonecznego ranka Andsein Devaska wyszedł z kopalni krzycząc w niebogłosy, acz może owe dźwięki niewiele z niebiosami wspólnego miały. W każdym bądź razie mieszkańcy Bastionu, którzy to na poranny obrządek do świątyni Kalmii zmierzali, jak i strażnicy, wartę obchodzący na moście, nie mogli Go nie usłyszeć, a i zauważyć było Devaskę nietrudno, gdyż gestykulacjom Jego nie było końca. Aczkolwiek jeden drobny szczegół nie zgadzał się z wersją zacnych narratorów. Otóż do Andiego, jak lubi by Go zwali przyjaciele, szybko dołączył pewien elf, który to zdanie jak on miał, odnośnie napaści, i wraz z nim do strażnicy zaszedł. Tędy morał tej opowieści jest prosty. Jeśli była to libacja, to na pewno nie była to libacja jednoosobowa.

- Zacni przyjaciele. Jak możecie… Jakbyście przymykali na to oko… Ja… Naprawdę…

- Cóż Mill skoro tak Ci to przeszkadzało trzeba było wezwać straż.

- Ale, ale…

- Ale, co Mill?

- Wtedy nie było by przyjęcia!

I tak o to w salwach szlacheckiego, melodyjnego śmiechu skończyła się kolejna część tej krótkiej opowieści. 



msd - 06 Gru 2008 17:33
" />Szykować się!

- Jest! Jest!!

- Co jest Will?

Młodzian, noszący tytuł kawalera, rzucił zdobione pismo na stół przy którym siedziało Zacne Towarzystwo.

   
Wielmożny Andsein Devaska ma zaszczyt serdecznie zaprosić na przyjęcie z okazji Jego powrotu do bram Bastionu, po tułaczce nieszczęśliwej i zdecydowanie za długo od Zacnego Towarzystwa Go odciągającej! Przyjęcie odbędzie się szóstego dnia tygodnia, między dziewiętnastym, a dwudziestym pianiem koguta, w skromnych progach rodu Devaska. Ucztę i bal urozmaicą muzyków występy oraz goście specjalni, a dla Kwiatu Kyrtarii konkurs niezwykły.     

- No proszę, proszę. Konkurs niezwykły? Goście specjalni?

- Pewno znów postawi beczkę piwa dla tego, kto własne odchody spożyje…

- To była chołota Bannerecie. Nie odważy się..

- Chołota, nie chołota, ale jak wpieprzali! – Zaśmiał się Banneret Degwizt, któremu zawtórowało kilku innych młodszych członków towarzystwa, na wspomnienie tej uciesznej historyjki. W dodatku w pełni prawdziwej. Rzeczywiście bowiem podczas jednej z zabaw karczemnych niejaki szlachcic Andsein Devaska będąc niewątpliwie w stanie błogim, inaczej zwanym upojeniem, czy schlaniem się, wykrzyknął, iż postawi beczułkę piwa każdemu, kto zje własne odchody. I cóż, jak to rzekł baronet, znaleźli się tacy, co, mówiąc językiem pospólstwa, wpieprzali.

- Zaprosił Ledana Najmłodszego, mówi się, iż konkurs na najpiękniejszą niewieścią suknie się szykuje.

- No tak.. to teraz żona spokoju mi nie da.

- Czyżby wielmożna Hrabina Terencja chrapkę miała na tytuły z goła inne, mój drogi?

- Nawet nie pytaj Hansen. Nawet nie pytaj. Cóż to za umysły. Wydadzą krocie na suknie, tylko po to by wygrać następną. Kobiety.

- Zapewne one są powodem tego konkursu mój drogi. Devaska sobie nie odpuści.

- Zapewne nie margrabio. A, Ci goście? Coś interesującego? Czy może czas się obawiać?

- Mówi się o trupie teatralnej, tej której teatrum pomaga ufundować.

- To nie tak źle. Zrzuci się trochę grosza pewnikiem, ale chociaż będzie trzymany jakiś poziom. Coś jeszcze?

- O tym Bractwie nowym też mówią.

- Naprawdę? To nowość. Czyżby Devaska zaczął przejmować się dobrem Królestwa i ludu?

- Któż to wie Panie Hrabio. On zawsze lubił wszystkich zaskakiwać. Może o to chodzi.

- A czy w Bractwie są niewiasty? – Tonem ironicznym zapytał margrabia Hansen.

- I wszystko jasne! ..Cóż Panowie, czas się szykować! 

 



msd - 10 Sty 2009 12:26
" />Bal Powitalny

Przyjęcia, bale, okazje.. Czyż to nie jest to, co Elidyjczycy z wyższych sfer lubią najbardziej? Bogactwo stroi, wykwintność dań, rozpych we wszystkim, co ich otacza, od wystroju poprzez pospolite, mogłoby się zdać sprawy jak sztućce, czy misy. I ta nieustanna sztywność zaświadczająca o ich pochodzeniu, pozycji społecznej, czy bogactwie. O tak.. Tak, to właśnie mają się Elidyjczyków z wyższych sfer bale.. Cóż przynajmniej większość. Bowiem są przyjęcia, przez jednego z członków Towarzystwa Zacnego wyprawiane, które nie tylko pod kilkoma względami różnią się nieco od standardów wszelakich, ale jeszcze mają czynnik dodatkowy. A ten różnie bywa zwany - raz nieprzewidywalnością, raz nieprzyzwoitością, w końcu ostatecznie skandalem.

Osoby, które posiadały jakiekolwiek złudzenia, iż tego sławetnego dnia będzie inaczej, miały do tego całkiem spore podstawy. Ochrona złożona ze straży i najemników pilnująca wrót posiadłości dawała pewność bezpieczeństwa. Nie, iż Ktoś by śmiał na Zacne Towarzystwo chociażby mały paluszek podnieść, acz przezornych i Bogowie chronią! Wróćmy jednak do tematu przewodniego..

Ostatecznie przywitanie przebiegło całkiem zwyczajowo i porządnie rzec by można. Służba, w całości złożona z niewiast przedniej urody, była miła, obrotna i oczy Pańskie niejedne cieszyła, a kto wie, co jeszcze ucieszyć była w stanie po zakończeniu balu. Nawet obecność plebsu, nisko urodzonych, najemników i ‘innych’ nie raziła, aż na tyle Zacnego Towarzystwa, by mu apetyt chociażby odebrać. Przyznać jednak trzeba, iż pewna kłótnia, właśnie wśród członków owej godnej pożałowania kasty, wzburzyła tymi, którzy byli jej najbliższymi świadkami. Nikt nie interesował się o, co poszło, ani człekiem, który w sporze brał udział, acz zapewne srebrnowłosa kobieta, jak i jej strój niejedną parę oczu skierowały ku sobie. Podobno owa walka słowna późniejszy również miała inny oddźwięk, chociaż to już zupełne inne dzieje, którym to nikt poważany się zwyczajnie nie interesuje. Ale, cóż, takie uroki bytności z nieokrzesanymi.

Powracając do apetytu, w ogólno pojętym tego słowa znaczeniu, nie było na co narzekać i nawet najbardziej wyrafinowane i egzotyczne gusta mogły być zaspokojone. Mięsa każdej maści, wszelkie ryby, ptactwo, warzywa, przemieszane i podawane na chyba tuziny sposobów, nawet morskie robaki, z Południowych Archipelagów, zagościły na tym wiekowym już, acz ciągle solidnym stole. Jakby dołączyć do tego krótka i ku zdziwieniu wielu osobistości ‘całkiem’ odpowiednia przemowę oraz większość atrakcji można by być naprawdę zadowolonym. Ci, którzy o swe sakiewki nieco się obawiali, odetchnąć z połowiczną ulgą mogli, gdyż przedstawiciele teatrum się nie zjawili, tym samym nie było okazji do przedstawienia ich, oraz datków zebrania. Połowiczną gdyż członkowie Bractwa Białej Lilii przybyli w komplecie, a po wystąpieniu pewnej urodziwie Elfki, będącej ich przedstawicielką, Gospodarz, oficjalnie w ich imieniu o datki poprosił, samemu przy tym przykład odpowiedni dając. I chociaż zapewne większość ‼Zacnego Towarzystwa” większą uwagę poświęcała urodzie kobiety, niż Jej słowom, a i przemowa, chociaż ładna i odpowiednio w słowa ubrana, niejednego możnego zdążyła znudzić, to złota nie szczędzili. Nie przecież z powodu pewności, że o to prawdziwi obrońcy Elidium się pojawili, bo owych mieli już nadto, ale z powodu swoich wielkich, szlacheckich, złotych serc. Cóż starali się też by nie być gorszym od sąsiadów. Może zwłaszcza to. Pamiętali jednak by nie przesadzić, nie rozpieścić pospólstwa i zostawić miejsce na przyszłe bale. Ot elidyjscy możni w całej krasie.

Pozostając przy rozrywkach nie sposób nie wspomnieć o występie bardki o imieniu kwiecia delikatnego, z którym to owa niewiasta wiele wspólnego miała. Bo zaprawdę jej talent był niemały, a uroda budziła zachwyt u męskiej części biesiadników i tylko należy się zastanawiać ile ofert występów temu podobnych i ‘występów’ prywatnych otrzymała. Gorsza sprawa miała się z kobietami, tymi, które poezja się nie zachwycają i których wdzięki już nieco opadły, a uroda wszelka przeminęła z wia..wiekiem. Coś za coś jak to mawiają.

Przy okazji kilkukrotne wyjścia, z nieco wyżej wspomnianą Elfki w stronę ‘komnat’ rozwiały wątpliwości tych, którzy to zastanawiali się czemuż to Wielmożny Devaska nagle tak szlachetnych pobudek począł się trzymać. Odpowiedź na tą zagadkę przyszła z rozbawieniem jednych i niezadowoleniem drugich.. zwłaszcza tych, nieco zazdrosnych, które łakome były szlacheckich względów i ‘gościnności’ gospodarza. Męskie grono jednak zgodnie przytaknęło, że co jak co ale gusta ma niezgorsze, a i doradców znakomitych. Ostatecznie konkurs na najpiękniejsza suknie był niezwykle trafiony, biorąc pod uwagę ile to zamówień otrzymał Orad Ledan Najmłodszy, najlepszy krawiec ‼Zacnego Towarzystwa” i wyższych sfer, i kto mu materiały na te suknie dostarczał. A raczej kto owych materiałów dostarcza najwięcej w całej cywilizowanej Kyrtarii. Kto? Pomyślmy… Fakt, faktem, nieistotne, czy Andsein Devaska chciał sobie popatrzeć jedynie na kobiece wdzięki, czy któryś z Jego doradców zasługuje na otrzymywane sakwy, wraz z Ledanem zarobili na tym niemało. Ot jak można, nawet jeśli przypadkiem, łączyć przyjemne z pożytecznym. A jeśli chodzi o przyjemności gospodarz był od dość dawna uznawany za znawcę i konesera.

Czy wspomniano już, iż większość atrakcji budziła uśmiech? No tak, była jedna… pewna… atrakcja, która zaiste wielkie poruszenie wywołała. Gwóźdź programu. Podobno iluzjonistyczne sztuczki. Świece zgasły. Ciemność nastała. Ciemność. Ciemność i jeszcze raz ciemność. I zapewne szybkie minięcie owego mroku może i aplauzem by było przywitane. Może sztuczka by zadziwiła i się spodobała. Może. Bo kłopot w tym był cały, iż ciemność minąć nie chciała. Za to goście chętnie poczęli mijać próg posiadłości. I tak to przyjęcie zakończyło się tak jak zwykle… skandalem. No skandalikiem dla odmiany.

- Skandal.

- Hańba!

- Nie spróbowałem skorupiaków…

- Ja nie miałem okazji poznać bardki.

- Poznać, jak to pięknie nazwaliście Hrabio. – Skwitował z uśmiechem jeden z Towarzystwa.

- Konkurs nie został przeprowadzony – Zmienił temat jakiś młody Kawaler spragniony widoku, tego i owego.

- Nie wygrałam! Hańba! – Wykrzyczała zrozpaczona Diukowa Henervine, której to sentencja przywitana była ukradkowymi uśmieszkami i przewrotem oczu, czego wyjątkiem nie był tu sam mąż, Diuk Henervine. Zresztą z nieoficjalnych źródeł padły słowa, że wygranymi zostały członkinie Bractwa, co przyjęto w jednych stronach z pewnym oburzeniem, a w drugich z zupełnym zrozumieniem, zważywszy na fakt, komu to Devaska najwięcej uwagi poświęcał.

Tak, czy inaczej goście w wielkiej większości posiadłość poczęli opuszczać. Jedni z niezadowolenia i niedosytu, iż o własnych nogach stoją. Inni zadowoleni z tych samych pobudek, czy też z faktu, iż zapomniało im się datku złożyć. Wszyscy jednak po cichu, w myślach kolejnego przyjęcia oczekiwali. O tak. Jako rzeknięto wcześniej ‼Ot elidyjscy możni w całej krasie”.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu