ďťż

jak we śnie



Ania - 8 lut 2010, o 08:32
Jestem w stanie znieść ten cały obniżony nastrój, permanentną pustkę, brak jakiejkolwiek chęci żeby wstać z łóżka, zjeść, wyjść z psem, zrobić cokolwiek. Naprawdę nie narzekałabym jakbym mogła spokojnie przesypiać całe dnie i noce. żyć z dnia na dzień. bezrefleksyjnie. bo wtedy łatwiej by mi było wyjść z tego stanu. ale boję się, boję się cały czas i to jest najgorsze. mam wrażenie, że cała jestem po brzegi wypełniona lękiem. nie smuci mnie to, że nie mam na nic ochoty, ani bezsens mojego życia. smutek przychodzi razem z lękami. budzę się w środku nocy i czuję się jak w jakimś koszmarze, nie wiem, jakbym miała zaraz umrzeć, jakby miało się stać coś strasznego. mam wrażenie, że mam podwójne życie, że żyje gdzieś, daleko stąd, w innych światach, i tam przydarza mi się coś strasznego, i odreagowuję to tutaj,w tym życiu. zdaję sobie sprawę jak dziwnie to brzmi. sama chciałabym się z tego pośmiać. mam wrażenie, że moje życie jest jakimś filmem, żyję tak, jakby ono było filmem, sztuką, i to w dosłownym sensie. to staje się już nie do zniesienia.
i nie płaczę z powodu tego co jest, ale tego co mogłoby się zdarzyć. Płaczę, bo boję się, że stanie się coś strasznego, że wszyscy zaczną umierać, że odejdą, a ja zostanę sama ze sobą w swoim koszmarze. mam wrażenie, że jestem tutaj już tylko ciałem (a w zasadzie chyba zawsze tak było). żyję wyobrażeniem o innym świecie, żyję w tym świecie, tylko czekając, aż w całości będę mogła tam odejść.
poszłam dzisiaj wcześniej spać, budziłam się kilka razy z przeczuciem, że "dzieje się coś złego", aż w końcu wstałam koło 5, i od kilku godzin zmagam się z tymi lękami, że zaraz coś się stanie, że "koniec jest bliski". Mam już tego dosyć. nie mogę podjąć jakiegokolwiek działania w celu wyjścia z tego stanu. nie mogę iść do pracy, nie jestem w stanie. wiem, że nawet jeśli przez chwilę wydawałoby mi się, że mogę, znalazłabym pracę i poszłabym, nagle, któregoś dnia, napadłyby mnie i obezwładniły te wszystkie lęki. tak jak zawsze to robią, w najmniej spodziewanym momencie, zawsze wtedy, kiedy chciałabym żyć normalnie.




ayahuasca - 8 lut 2010, o 19:27
Masz poważne stany lękowe. Daruję sobie jakąś rozwlekłą pisaninę o tym, jak bardzo to rozumiem itd. Problem jest poważny i moja gadanina tu raczej nie pomoże. Wiedz jedynie, że to nie jest Tobą. Taki stan ma swoją przyczynę, ale wątpie czy dasz radę sama ją znaleźć i sama się z nią uporać. Nikt by nie dał bez szkody dla samego siebie. Gorąco namawiam Cię na terapię u psychologa i psychiatry. Dzięki odpowiednim środkom możesz to pokonać.
Pisz tutaj albo gdziekolwiek o swoich stanach. Dzięki temu uda Ci się trochę z siebie wyrzucić te lęki, a z czasem powoli opanowywać te ataki paniki. Forumowicze pewnie pomogą wsparciem albo sugestiami.
Zapewne czeka Cię długa i ciężka praca. Każda droga zaczyna się jednak od pierwszego kroku, a w tej drodze nie jesteś sama.



maciej_ - 10 lut 2010, o 21:39

Dzięki odpowiednim środkom możesz to pokonać.

masz na myśli tabletki czy po prostu jakieś zabiegi ?



ayahuasca - 10 lut 2010, o 22:07
Podjęcie kroków pójscia do psychologa i psychiatry. Pewnie włączą się w to leki.




Ania - 11 lut 2010, o 13:44

Wiedz jedynie, że to nie jest Tobą.

Powtarzam to sobie cały czas. Cały czas próbuję siebie uspokojać i przekonywać samą siebie, że mogę się od tego uwolnić, że życie naprawdę może być piękne bez tego wszystkiego.

ale to jest jak mgła, gęsta mgła, tuż przed oczami, przesłaniająca cały świat. a ja czuję się jak więzień tych wyobrażeń, czuję, jakby to do mnie tak mocno przylgnęło, że nie ma szans na uwolnienie. bo właściwie to od dzieciństwa już w pewnym stopniu tak miałam, więc zaczynam mieć podejrzenia, że po prostu mam jakąś taką histeryczno-nerwicowo-depresyjną osobowość. co innego gdybym kiedyś była "normalna", wtedy bardziej bym wierzyła, że mogę z tego wyjść. odkąd pamiętam zawsze obsesyjnie obawiałam się śmierci kogoś z rodziny, zwłaszcza mamy. przez całe życie, codziennie patrzę kilka razy dziennie na członków rodziny kiedy śpią i sprawdzam czy oddychają. codziennie przed zaśnięciem boję się, że ktoś umrze w nocy, a ja nie będę mogła nic zrobić. kiedy mieszkałam przez rok prawie 100 km od domu, czasami w nocy prawie świrowałam i nie mogłam spać obawiając się, że ktoś nagle umrze. a ja nie będę mogła pomóc. i czuję się odpowiedzialna za to, co mogłoby się stać, czuję, że muszę wszystko i wszystkich (tutaj mam na myśli głównie rodzinę) kontrolować żeby nic im się nie stało.
zawsze miałam jakieś chore obsesje, z których teraz się śmieję, ale kiedyś przez to naprawdę myślałam, że zeświruję, np. w wieku może 7-8 lat lubiłam, kąpiąc się w wannie, zanurzać się pod wodę na jak najdłużej. któregoś razu pomyślałam, że umarłam, że utopiłam się. chociaż normalnie wyszłam z wody i żyłam tak wcześniej, to byłam przekonana, że umarłam i te moje życie po "utopieniu się" nie jest prawdziwe. innym razem, przez długi okres czasu byłam przekonana, że moja cała rodzina została porwana i podmieniona na kosmitów, którzy przybrali ich postacie. odkąd pamiętam, byłam przekonana, że inni znają moje myśli. wiele razy miałam wrażenie, że umieram, nagle, bez powodu, zaczynałam płakać i miałam wrażenie, że dzieje się coś złego, że umieram. nie raz też wmawiałam sobie i np. rodzicom (o czym im nie mówiłam) śmiertelne choroby, co wielokrotnie uniemożliwiało mi normalne funkcjonowanie przez silny lęk z tym związany. i tak przez całe życie pojawiają się różne zupełnie irracjonalne lęki, przez które stopniowo zupełnie straciłam radość życia, której i tak nigdy zbyt wiele nie miałam.

gdyby nie to wszystko, gdyby nie to, że całe życie "byłam taka", to łatwiej byłoby mi uwierzyć, że można żyć inaczej. a ja tak naprawdę nie wiem, jak to jest żyć normalnie, bez tych dziwnych myśli, lęków, obsesji. jednak z drugiej strony... potrafię "wyjść" poza to wszystko. może nie zawsze mi się to udaje, ale właśnie ta umiejętność pomaga mi przetrwać. bo mimo tych wszystkich niepewności, mam świadomość, że tak czy inaczej, to jest tylko osobowość, a osobowość jest tylko sztucznym tworem, stworzonym, powstałym na potrzeby danego wcielenia (żeby była jasność-nie jestem katoliczką). że ja nie jestem własną osobowością, ona jest tylko moim tymczasowym opakowaniem, tak jak moje ciało. świadomość tego pomaga mi wyjść, choć na chwilę, poza te lęki, spojrzeć na to z szerszej perspektywy. wtedy też chęć zakończenia własnego życia znika, bo kiedy spojrzy się na życie szerzej niż tylko z perpektywy obecnego wcielenia i obecnej sytuacji życiowej, wszystko nabiera sensu.


Podjęcie kroków pójscia do psychologa i psychiatry. Pewnie włączą się w to leki.

zamierzam wybrać się na jakieś terapie, ale psychiatra na pewno odpada. kilka lat temu brałam psychotropy i nigdy nie chcę znowu przeżywać tego koszmaru. wierzę, że poradzę sobie bez tego typu sztucznych wspomagaczy. na pewno nie poradzę sobie sama z moimi "dolegliwościami", wiem, że potrzebuję profesjonalnej pomocy, ale leki nie wchodzą w grę.

dziękuję za odpowiedź ayahuasca, niczego bardziej teraz nie potrzebuję, jak wsparcia, a każda odpowiedź,czy kontakt z ludźmi pomaga mi. btw ciekawy masz nick, skądś go znam, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd.



ayahuasca - 11 lut 2010, o 15:19
Leki potrafią być koszmarem, jednak na Twoim miejscu podjęłabym rozmowę o nich, o swoich lękach dot. nich z lekarzem.

O terapii pomyśl jak najszybciej. Jak sama napisałaś, w takich stanach wsparcie jest bardzo istotne. Powiedziałabym, że to ono trzyma te lęki bliżej realności.
Pisz jak najwięcej, z chęcią będę nadal odpowiadać i naprawdę, nie masz za co dziękować
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu