ďťż

Nobil Hektor Furiusz Corvinus



Rothgar - 30 Lip 2010 13:29
" />Nobil Hektor Furiusz Corvinus urodzony w 1680 roku Rozproszenia w rodzinie książęcej. Siedemdziesiąty szósty z wnuków Arcyksięcia Telemonty Tanthula, szósty syn Księcia Brennusa Tanthula Corvinusa z małżeństwa z Fabią Cheroneą. W roku 1700 Rozproszenia mianowany kapitanem komanda. W 1707 roku Ery Rozproszenia dostąpił Rytuałów i przeszedł do legionu Corvus w stopniu centuriona.

Maniusz Sulpia – II Cenzor Tultantharu






Rothgar - 30 Lip 2010 13:34
" />"Nie wolno się bać. Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć,
a wilekie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie
i przeze mnie, a kiedy przejdzie, obrocę oko swej jaźni na jego dorgę.
Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja."

Frank Herbert "Diuna"

Karawana przedzierała się z mozołem przez kolejne wydmy pustyni Anauroch. Skwar lał się z nieba niczym gorąca smoła - pozbawiał siłâ€Ś i usypiał czujność. Atak był błyskawiczny i sprawny jak cięcie katowskiego topora. Napastnicy wyrośli jak spod ziemi, tuż po obu stronach szyku. Słońce zagrało na obnażonych klingach sejmitarów, a w powietrze wzbiły się krzyki mordowanych. Potem odeszli tak szybko, jak się pojawili, prowadząc jedynego ocalałego – kilkunastoletniego podrostka. Wiatr rozwiewał zakrwawiony piasek spod pomordowanych ciał.

* * *

Obudziło go zimno kamieni i gorzki smak piasku, drażniący język. Czuł pragnienie. Liczne kroki odbijały się echem od wysokiego, pokrytego stalaktytami stropu. Łuna oślepiającego światła wlewała się przez obszerne, rzeźbione w portal wejście, a wiatr łagodnymi powiewami ciepła niósł do środka piach Anaruoch. Postać w płaszczu koloru pustyni zdejmowała szczelnie okrywający ją turban, ukazując wytatuowaną czarnymi wzorami twarz pozbawioną brwi i włosów. Kobieta wyczuła wlepione w nią oczy i skierowała bezlitośnie obojętne, paraliżujące strachem spojrzenie na Hektora. Czyjaś ręka uniosła go w górę. Komnata była wykuta w obszernej jaskini. Poszarpane erozją sklepienie utrzymywały okrągłe kolumny z piaskowca, łączące je z równą, wykładaną kafelkami, zdobioną w mozaiki posadzką. Płaskorzeźby pokrywały nierówne ściany. Prowadzono go w głąb kompleksu obszernym korytarzem, a potem schodami w dół. Czuł zapach stęchlizny i wilgoci. Opadł na kolana z wycieńczenia. Oprawcy unieśli go pod ramiona i bez słowa podążyli dalej w głąb surowych już jaskiń, aż do wąskiej szczeliny, prowadzącej w dół, w której z trudem mógłby zmieścić się mężczyzna. Wrzucili go do środka. Upadł boleśnie na twarde, mokre klepisko. Ostatkiem sił podpełzł do ściany swego lochu i łapczywie zlizał wilgoć z lodowatego kamienia.

* * *

Kroki. Do lochu opadła lina, którą więzień chwycił. Para silnych rąk wyłoniła się ze szczeliny i z łatwością wydobyła go na górę. Hektor zaatakował. Zaostrzony krzemień rozdarł płaszcz oprawcy zabarwiając rozcięcie krwią. Młodzieniec zaszamotał się w silnym uścisku drugiego. Cios kolanem pod żebra pozbawił młokosa tchu i rzucił na kolana. Bez trudu wyrwano mu broń. Widząc wznoszącą się pięść nieszczęśnik skulił się, czekając na druzgocący kark cios.
- Stój – niski, spokojny głos powstrzymał uderzenie – Wystarczy Zahir. W porządku bracie? – zapytał zranionego.
- Tak, to draśnięcie fakirze.
- Zatem ruszajcie na górę pomóc swym braciom. Dajcie mi tyle czasu, ile zdołacie. Niechaj płomień was oczyszcza.
- Poprzez śmierć i poświęcenie – kiwnęli głowami i odeszli puszczając Hektora.
Mężczyzna nie różnił się zbyt wiele od pozostałych. Pokryta wyblakłymi tatuażami i zmarszczkami twarz bez brwi i włosów pozwalała rozpoznać w nim starszego mężczyznę. Jedynie ubiór miał odmienny. Nosił długie szaty wyszywane w płomieniste wzory tak misternie, że Hektorowi wydawało się, iż postać faktycznie stoi w ogniu.
- Wstań – polecił spokojnie mężczyzna – Nie mamy wiele czasu.
- Milcz małpo! – wycedził młokos łapiąc oddech – Ty śmiesz mi rozkazywać?! Będziesz umierał śmieciu. Długo i boleśnie. Głupcze bezdenny! Wszyscy jak tu jesteście pożałujecie… - nabrał ze świtem powietrza – pożałujecie, pożałujecie – powtarzał niczym mantrę.
- Prosiłem byś wstał.
- Nie spełniam zachcianek małp.
Strzec wyciągnął niewielki flakonik, przyłożył kawałek materiału do szyjki i przechylił dwa razy. Zbliżył się do Hektora i szybkim ruchem złapał go jedną ręką za kark, drugą przyciskając chustkę do jego nosa. Ofiara próbowała się wyrwać, lecz w rękach starca drzemała siła, której nie mogła się spodziewać. Sen zabrał go światu.

* * *

Obudził się w rozjaśnionej ogniem, pozbawionej okien komnacie o osmalonych ścianach. Wewnątrz unosił się gryzący nozdrza zapach siarki. Gorąco biło od ustawionej przed nim gorejącej płomieniami czary. Nie mógł się ruszyć. Strach przepełnił bijące rozpaczliwie serce. Starzec stał kilka metrów za nim, w samym środku komnaty. Jego głos niósł się przerażającym echem.

W czasach ostatecznych, mówi Pan
Wyleję Ducha mego na wszelkie ciało
I niewierni zwiastować mnie będą
Gdy znaki ukażę na niebie i ziemi
Krew, ogień i słupy dymu
I każdy, kto wezwie Imienia Mego
Będzie zbawion

Płomienie z czary wybuchły jaskrawym światłem. Ogień ogarnął ciało Hektora spopielając resztki jego szat, parząc skór, trzewia i przynosząc agonalny ból. Rozpaczliwy krzyk męczennika zmieszał się z coraz głośniejszą modlitwą kapłana.

W Ogniu siła
W Ogniu oczyszczenie
W Ogniu zbawienie
W Ogień grzeszny z ognia silny duchem
W Ogień skalany z ognia oczyszczony
W Ogień niewierny z ognia prorok Mój

Ból pozbawiał tchu, dusił przedśmiertny wrzask i wydzierał duszę. Lecz Hektor chciał żyć. Chciał żyć ponad wszystko. Choć cierpienie niosło pragnienie odnalezienia w śmierci spokoju, a obietnica końca wydawała się zbawieniem, on chciał żyć, gdy rozżarzone do białości ostrza szarpały jego ciało. I będzie chciał do swej ostatniej chwil, bo nigdy się nie podda. Łzy napłynęły do oczu. Pyszny, ambitny, bezlitosny Hektor płakał niczym dziecię. Poświęciłby wszystko i zapłacił każda cenę byle żyć. Ta jedna myśl biła w rytm umęczonego serca.

Z Ognia Sprawiedliwy mój, co z wiary żyje
Lecz jeśli ustąpi tchórzliwie nie mam w nim upodobania

* * *

Nagle poczuł jak spada i bezgłośnie zanurza się w rozkosznie lodowatych odmętach. Ból odszedł. Tafla zimnej wody zamknęła się nad jego głową. Refleksy szalejących płomieni grały na falach wywołanych uderzeniem. Wciąż brzmiący, lecz już przyduszony, pochodzący jakby z innego świata, głos kapłana wibrował ponad nim. Widział go z dołu. Wydawało się iż zamazane sylwetki – kapłana i jego własna, rzucona na kolana i wciąż ogarnięta ślepą furią ognia, stoją na powierzchni wody.
– Nie do nich należysz, lecz do Mnie – pobrzmiewający tysiącami ech, głęboki głos dobył się z jego własnego, ściśniętego przytłaczającą mocą gardła.
- Kim jesteś?
- Dla ciebie? – przemówiła Istota – Wszystkim, albowiem utraciłeś wszystko, a co utracone także należy do Mnie.
- Możesz mi pomóc?
- Mogę.
- Czego chcesz, Pani.
- Więcej niż oni.
- Oni chcą mej śmierci.
- Ja zaś przyjmę twe życie.
Z góry dobiegł jego własny, tym razem wyraźny, krzyk.
- Nie zniszczę za ciebie twych wrogów. Mogę ci jednak dać siłę, byś uczynił to sam, lecz nim przyjmiesz Mój dar bądź pewien, iż tego chcesz. Bo Ja nie daję nic za darmo.

* * *

Ból powrócił, barwy nabrały ostrości, dźwięk przenikliwości. Głos modlitwy zmieszał się z rykiem wściekłości dobytym z umęczonego ciała. Rykiem dojrzałej nienawiści. Płomienie cofnęły się czyniąc krąg dookoła klęczącego Hektora, jakby nie śmiały się zbliżyć. Starzec zachwiał się i urwał inkantację. Z nosa obficie popłynęła krew. Chwiejąc się podszedł do ściany i oparł o nią dysząc ciężko. Płomienie zgasły.

Synem moim jesteś
Dziś zrodziłam ciebie

Okute żelazem wrota otworzyły się z trzaskiem i do komnaty wpadło trzech mężczyzn z obnażonymi sejmitarami. Jeden z nich, ciężko ranny, uderzył placami o mur i osunął się powoli na podłogę.
- Świątynia zdobyta – oznajmił wysoki wojownik, zabezpieczając wejście do sanktuarium grubym, stalowym kneblem. – Nie mamy już wiele… - zamarł widząc wycieńczonego starca Z zewnątrz dobiegł urwany wrzask. Obrońcy drgnęli. Coś cichutko puknęło w drzwi. Przez wąskie szczeliny zaczął przesączać się gęsty, czarny dym. Wojownicy cofnęli się jak oparzeni. Ranny spróbował wstać, lecz upadł natychmiast, a dym szybko ukrył go przed oczami towarzyszy. Szelest i jęki urwał nagle stłumiony, bulgoczący charkot. Dym wystrzelił w górę układając się w humanoidalnie kształty. Potworna siła cisnęła kapłanem przez całą komnatę, jak szmacianą lalką. Jeden z ocalałych wyprężył się niczym struna i padł bez życia. Na ostatniego wypadło dwóch szarych napastników. W mgnieniu oka zadźgano go szybkimi pchnięciami krótkich mieczy. Czarna mgła cofnęła się, ukazując wysoką, szaroskórą postać. Oczy pozbawione białek taksowały czujnie komnatę, zatrzymując się na podnoszącym z ziemi Hektorze. Osobnik przymknął je na chwilę, a gdy otworzył, zasnuwał je już mglisty całun bielma, charakterystyczny u reszty intruzów. Wszyscy odziani byli w surowe, czarne szaty zapinane ciasno pod szyję, rozcinane na poły na wysokości kolan. Postukując kosturem o kamienie mag zbliżył się do młodzieńca, nie spuszczając go z oczu. Stanął nad nim i zmierzył posiniaczone, pokryte brudnymi zakrzepami, nagie ciało pełnym ojcowskiej troski spojrzeniem.
- Prospero – wymamrotał Hektor.
- Nobilu.
Równocześnie skinęli sobie głowami. Młodzieniec zachwiał się, lecz wyciągnięta szybko ręka maga powstrzymała go przed upadkiem. Prospero zdjął z palca żelazny pierścień z sygnetem, otworzył go i podał młokosowi. Ten przystawił go do nosa i wciągnął z sykiem powietrze. Narkotyk przywrócił umysłowi przytomność i zmusił znękane ciało do posłuszeństwa. Jeden z pomroków okrył młodego nobila płaszczem, drugi zaś stanął na plującym krwią kapłanem.
- Podali ci jakieś trucizny, rzucili jakieś zaklęcia?
- Coś na uśpienie – nie wiem jak dawno.
- Jak tylko wyjdziemy podam ci detokstykatory.
Mag przeszedł obok rozmówcy i stanął nad starcem. Hektor bez wahania podążył za nim. Kapłan podniósł na niego przerażone spojrzenie.
- Jak to zrobiłeś? – zapytał go.
- Zrobiłem co? – prychnął młodzieniec – Majaczysz stary ramolu, łeb ci zaklęciami otłukli.
Prospero rzucił podopiecznemu zaciekawione spojrzenie, lecz zaraz wymierzył je z powrotem w kapłana.
- Porwałeś syna księcia Pomroku. Głupota. Nie zazdroszczę ci losu. Zostaniesz przesłuchany w Thultantarze i dopowiesz za swe czyny.
- Odpowie przede mną!
Hektor wyrwał nóż zza pasa swego wybawcy, zagłębił je po rękojeść w gardle starca i wyrwał, patrząc jak ten szybko oddaje ducha. Prospero przeszył młodzieńca karcącym spojrzeniem.
- To mnie porwał i więził. Nie mego ojca, albo pretora. Do mnie należała sprawiedliwość.
Mag westchnął.
- O sprawiedliwości porozmawiamy jutro, jeśli będziesz czuł się już dobrze. Tymczasem Nie każmy Księciu Brennusowi czekać na ciebie ani chwili dłużej, niż to konieczne.
Hektor skinął głową i opuścił komnatę. Prospero westchnął i zaraz ruszył za nim.



Rothgar - 31 Lip 2010 09:40
" />-Jesteś spadkobiercą imperium, które wstrząsało posadami świata. Twój ród istnieje dłużej, niż potrafisz to sobie wyobrazić. Nieśliśmy płomień cywilizacji między pośledniejsze ludy, zanim jeszcze nauczyły się krzesać go samodzielnie. – Prospero podjął wykład, przechadzając się z rękoma założonymi za plecami.
-Tak, ale co to ma wspól… - Victor usiłował się wciąć.
-Rodzimy się, by władać i zwyciężać. Jako powiernik dziedzictwa Netherilu musisz zgłębić tajniki obu tych sztuk.
-Nadal nie rozumiem…
-Nie podejmuj walki, kiedy nie możesz wygrać.
-To brzmi dość tchórzliwie.
-Tchórzliwe jest ustąpienie przed przeciwnikiem, którego potrafisz pokonać. Byle głupiec może dać się upokorzyć. Albo zabić. Jesteś synem swojego ojca. Nie wolno ci przegrywać.
-Łatwo powiedzieć.
-Możesz pozwolić sobie na porażkę z przyjacielem. Wróg wyzyska ją bezlitośnie.
-Rozumiem.
-Nigdy nie walcz na warunkach przeciwnika. Zwycięstwo to osiągnięcie celów, nie ceremoniał ani konwenans.
-Oczywiście.
-Jeśli masz za wroga wytrawnego szermierza, zastrzel go z łuku. Jeśli jest nim zdolny generał - postaw go przed sądem, a jego armia stanie się bezużyteczna. Jeśli to wybitny mówca – ośmiesz go i przeleć mu żonę.
Hektor parsknął.
-Nie dopuść do tego, by przeciwnik użył przeciw tobie swojej najgroźniejszej broni. Dobieraj pole walki tak, by odpowiadało twoim potrzebom. Znasz triadę mówcy?
-Głos jak dzwon, płuca jak miechy i tupet jak taran.
-Trzeci punkt jest najważniejszy. Jeśli mówisz, że jad skorpionów dobrze wpływa na cerę, mają ci wierzyć. Nigdy nie daj po sobie poznać niewiedzy lub niepewności; wtedy nawet silniejszy przeciwnik zawaha się przed konfrontacją i zacznie szacować siły. Pozwól mu wierzyć, w co zechce, dopóki służy to twoim celom.
-Nadal nie rozumiem, jaki to wszystko ma związek. Pytałem tylko, jak mogę zjednać sobie Liwię…
Prospero uśmiechnął się.
-Kobieta jest jednocześnie największym skarbem i najtrudniejszym przeciwnikiem tego świata. Nie licz na łatwe zwycięstwo.

- Zdradź mi proszę, cóż sprawiło że postradałeś cały rozsądek, tak pracowicie w ciebie wtłoczony przez ojca i moją, skromną osobę. Cóż takiego sprowokowało cię do zignorowania wiedzy, którą obdarzyły cię lata nauki. Powiedz mi proszę, abyśmy mogli uniknąć takiego wypadku w przyszłości, gdyż nie znoszę czynić rzeczy nie odnoszących efektu.
- Ale przecież wiedziałeśâ€Ś
- Byłem przekonany, że to jedynie młodzieńcza fascynacja, nie plan na wyciąganie poufnych informacji o legacie legionu, przez alkowę jego żony. Starszej od ciebie o osiemdziesiąt lat żony, pozwolę sobie nadmienić.
- Nie bądźmy drobiazgowi, z resztą co za różnica?
- Znaczna. Klodiusz może ci wybaczyć zwykłe doprawienie rogów, ale jeśli Menenia powie mu, że wyciągasz od niej informacje, zrobi wszystko, by ci zaszkodzić. A ma ku temu możliwości. Pomyśl jak wyglądałby twój ojciec.
- Nie powie, wszak jej też nie będzie wtedy do śmiechu.
- Hektorze skoro kobieta jest w stanie obdarzyć pełną poświęcenia miłością, to z równie wielkim poświeceniem potrafi nienawidzić. Wierz mi, Menenia poświęci wszystko dla zemsty kiedy odkryje, że ją wykorzystujesz. Stąpasz bo bardzo cienkim lodzie młodzieńcze. Twoje ambicje przerastają możliwości. Czas się opamiętać.
- Co sugerujesz? – spytał Hektor po chwili milczenia.
- Pójdziesz do Klodiusza i się przyznasz.
- Co?!
Prospero nie odpowiedział. Hektor westchnął, przewracając oczami.
- Słucham? – poprawił się.
- Pójdziesz się przyznać.
- Tak po prostu?
- Po prostu. To istotnie niepokojące, że sam nie wyciągnąłeś tych wniosków. Jednakowoż jesteś jeszcze bardzo młody, nie zadręczaj się tym.
- I co sądzisz, że Klodiusz tak po prostu klepnie mnie po plecach i podziękuje że go wyręczyłem? Może zapyta jak było? J
- Nie bądź wulgarny, proszę. I owszem, Klodiusz tak po prostu ci wybaczy. Nie muszę chyba nadmieniać, że winą obarczysz głupią, młodzieńczą żądzę. Wspomnisz że Menenia szantażowała cię, iż powie jakobyś wyciągał od niej informacje o jej szlachetnym mężu, ty jednak, nie możesz dłużej żyć w tak niecnym kłamstwie. – Prospero zrobił pauzę spoglądając ironicznie na młodzieńca - Przyznajesz się i zdajesz na łaskę lub niełaskę Klodiusza. On dostaje pretekst do rozwodu z już przekwitającą powoli Menenią, a ona będzie musiała się zgodzić na polubowne przeprowadzenie sprawy, jeśli nie życzy sobie własnej hańby. Odchodzisz z tarczą. Może pojawi się parę plotek i paszkwili na ten temat, lecz nikt z zainteresowanych sprawy nie będzie chciał rozgłaśniać. Jeśli jednak Menenia ubiegła by cię w tym zwierzeniu, sprawy mogą przybrać nieciekawy obrót. W drogę zatem, tuszę, iż Klodiusza znajdziesz w jego posiadłości.
Victor z kwaśną miną skierował się ku drzwiom.
- Acha i nie dziękuj mi – rzucił Prospero – robię to tyleż dla ciebie co dla siebie. Porażki ucznia są porażkami nauczyciela, a ja nie jest do nich przyzwyczajony. Racz mi pokazać te przemowy zanim wyjdziesz. Sprawdzę je do twojego powrotu…
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu