ďťż

Odmienny stan świadomości.



pirx - N kwi 01, 2007 4:57 pm
" />"Odmienny stan świadomości. Historia kultury extasy i acid house."
Książka o takim tytule ukazała sie podobno (lub ma sie ukazać) w naszych ksiegarniach i to w języku Polskim...

poniżej cytuję recenzje z Gazety Wyborczej:

">Walcz o swoje prawo do balangi
Wojciech Orliński

Świetna monografia kultury rave, która dziesięć lat temu wstrząsnęła Wielką Brytanią. Historia ludzi, którzy chcieli się świetnie bawić i nie interesowali się polityką. Ale polityka zainteresowała się nimi

Kiedy bohaterka szwedzkiego filmu "Fucking Amal" dowiaduje się, że pierwsza taneczna impreza typu rave w jej miejscowości zostanie zorganizowana już po oficjalnym wyjściu kultury rave z mody, woła: "Dlaczego muszę mieszkać w tym pieprzonym Amal, do którego wszystko dociera dopiero jak jest już niemodne?"

Moglibyśmy wznieść podobny okrzyk - książka "Odmienny stan świadomości", którą w Wielkiej Brytanii potraktowano dziesięć lat temu jako epitafium dla rave, u nas ukazała się dopiero teraz. Mimo to jest dla nas lekturą zaskakująco aktualną, wielu opisanych w niej konfliktów my bowiem doświadczamy dopiero teraz.

Chcieli się tylko zabawić

Kultura rave eksplodowała w Wielkiej Brytanii latem 1988 roku, gdy trafiła tam zza oceanu muzyka taneczna acid house. Nikt dokładnie nie wie, skąd się wzięła jej nazwa. Człon "house" najprawdopodobniej pochodził od chicagowskiego klubu tanecznego The Warehouse, człon "acid" był zaś pokrętną aluzją do LSD zwanego żargonowo "kwasem".

Nie należy jednak rozumieć acid house dosłownie jako muzyki tworzonej pod wpływem LSD. Nie chodziło tu o psychodelię z epoki Jefferson Airplane, lecz o autoironię grupy Phuture, która zatytułowała utwór "Acid Trax", kpiąc z automatu perkusyjnego Roland TB-303 - wtedy już technicznie przestarzałego. Jego instrumenty opisane jako "bas" czy "werbel" tak bardzo nie przypominały rzeczywistych, że jedynym usprawiedliwieniem dla odpowiedzialnych za to japońskich inżynierów było to, że wypuszczali ten produkt na rynek w stanie narkotycznego upojenia.

Brzmiąca całkowicie nienaturalnie amerykańska muzyka taneczna spadła na brytyjską scenę muzyczną, w latach 80. wciąż jeszcze zdominowaną przez byłych punkowców i nowofalowców, którzy wprawdzie pogodzili się z przekształceniem Joy Division w New Order, ale rękami i nogami bronili się przed wszystkim, co kojarzyło się ze zmorą ich buntowniczej młodości - muzyką disco.

Collin i Godfrey, doświadczeni brytyjscy dziennikarze, zawierają w tej książce doskonały portret pokolenia (przypominający trochę film Michaela Winterbottoma, "24 Hour Party People"). Było to najbardziej apolityczne pokolenie w dziejach Brytanii - konsekwentnie powstrzymujące się przed udziałem w wyborach przez całe lata 80. Biernie akceptowali oni system wartości ucieleśniony przez thatcherystów - że idealny system to taki, w którym każdy pracuje tak ciężko, by na 30. urodziny móc sprawić sobie porsche, na 40. - potrójne by-passy, na 50. - platynową trumnę.

Nawet jeśli ten system nie budził w nich entuzjazmu, to nie widzieli dla niego alternatywy. Na pewno nie była nią gerontokratyczna Partia Pracy, która miała im do zaproponowania tylko podnoszenie podatków na dotowanie deficytowych kopalń. Nie byli nią też tradycyjnie uwielbiani przez elity i media liberałowie, którzy przez niemal cały XX wiek w wyborach rytualnie przepadali bez śladu (w systemie większościowym nie ma litości dla "trzeciej partii").

Nie mieli ambicji politycznych, ale chcieli jednego - po 60-godzinnym tygodniu pracy po prostu zabawić się w sobotę wieczorem. I nagle przeszkodziła im w tym polityka.

Atak tabloidów

Thatcheryzm w sposób trudny do wyobrażenia dla współczesnego Polaka łączył skrajną swobodę działania przedsiębiorcy z zamordyzmem człowieka, który chciał po prostu napić się piwa o czwartej w nocy albo obejrzeć na wideo "Teksańską masakrę piłą łańcuchową".

Przez całe lata 80. usłużnie popierające konserwatystów tabloidy zajmowały się na zmianę tylko dwoma tematami - księżną Dianą i niegodziwością młodych ludzi. Co tydzień prawicowe brukowce odkrywały kolejną aferę - że młodzież gra w brutalne gry komputerowe, że ogląda niebywale wyuzdane filmy na wideo, że wreszcie słucha ogłupiającej muzyki i zażywa przy tym niedozwolonych środków.

Kultura rave była dla prawicowych tabloidów wymarzonym tematem - wszak nie ruszając się z redakcji, można wystukać oskarżycielski reportaż o tym, jak to skąpo odziani ludzie wykonują nieprzyzwoite gesty do bezwartościowej muzyki, zażywając groźne narkotyki i - rzecz jasna - nie dając spać okolicznym oburzonym mieszkańcom.

W 1995 r. tabloidy miały wreszcie swoją wymarzoną pierwszą ofiarą śmiertelną kultury rave - osiemnastoletnią Leah Betts, która rzekomo zmarła na imprezie rave pod wpływem zażycia pierwszej tabletki ekstazy w swoim życiu. W rzeczywistości Betts zażywała ekstazy już wcześniej, zmarła we własnym domu, a przyczyną zapaści nie było ekstazy, tylko siedem litrów wody, które wypiła w ciągu 90 minut (padła ofiarą tabloidów straszących od lat masowymi zgonami raverów spowodowanymi odwodnieniem w tańcu - traktujący te groźby serio imprezowicze, pili więc bez potrzeby absurdalne ilości wody).

Cromwell gromi raverów

Paradoksalnie, brytyjscy raverzy byli chyba najbardziej odpowiedzialnym pokoleniem w dziejach ruchów młodzieżowych. W poniedziałek rano czekał ich powrót do pracy, więc unikali wszystkiego, co groziło bolesnym kacem - na wielu imprezach rave obowiązywał zakaz picia alkoholu, nie używano też twardych narkotyków.

Oczywiście nie ma całkowicie nieszkodliwych narkotyków, ulubiona używka raverów - ekstazy - też ma swoje groźne skutki, ale przytaczając wyniki różnych badań, Collin i Godfrey przekonująco opisują hipokryzję sytuacji, w której tabloidy nakręciły atmosferę histerii wokół jednej ofiary śmiertelnej - podczas gdy hospicja onkologiczne pełne są tysięcy ofiar legalnych używek sponsorujących te same tabloidy.

Nie chcieli też zakłócać ciszy nocnej, organizowali więc imprezy, wynajmując budynki po zbankrutowanych farmach i zakładach przemysłowych (których pod koniec thatcheryzmu nie brakowało), najchętniej umieszczonych wzdłuż autostradowej obwodnicy Londynu M25 nazywanej przez Brytyjczyków "orbitalem".

Można spytać - skoro grupa młodych ludzi wynajmuje za własne ciężko zarobione pieniądze nieruchomość na uboczu, by tańczyć całą noc, nikomu nie przeszkadzając, to dlaczego to w ogóle ma interesować państwowe władze? Nawet jeśli głównym powodem interwencji są narkotyki - przecież narkotyki zażywa się także w domowym zaciszu?

Tymczasem policja ogromnym kosztem zaangażowała się w zwalczanie imprez typu rave. Powołano specjalną jednostkę antybalangową ("Party Unit"), której wyłącznym zadaniem było inwigilowanie środowiska klubowiczów, by uniemożliwiać im organizowanie weekendowych imprez.

Powoływano się na najrozmaitsze przepisy obowiązujące czasem jeszcze od czasów Cromwella, gdy purytanie zdelegalizowali taniec jako taki. W 1994 r. zaś konserwatywny rząd przeforsował poprawki do kodeksu karnego kryminalizujące prywatne imprezy taneczne, jeśli muzyka polega na "emisji sukcesji powtarzających się bitów", i uprawniające policjantów do zawracania siłą "osób podejrzanych o udawanie się na imprezę typu rave".

Wpisywanie do kodeksu zakazów tańczenia do taktu określonej muzyki kojarzy nam się z zupełnie innym ustrojem.

Na szczęście dla jednych, na nieszczęście dla drugich, zręby ustroju III RP kładli ludzie mający uraz do przeszłości, w której państwowi funkcjonariusze inwigilowali prywatki, by sprawdzać, czy młodzież nie tańczy przypadkiem do jakichś imperialistycznych rytmów.

Raverzy kontratakują

Nie mieliśmy też wtedy chorobliwej symbiozy konserwatywnego rządu z prawicowymi tabloidami usłużnie nakręcającymi kolejne kampanie moralnego oburzenia i strachu przed zagrożeniami czyhającymi na każdym rogu na nasze córki, żony i teściowe. Za to teraz fragmenty książki, w której autorzy opisują parlamentarne debaty nad zakazem muzyki house - brzmią niepokojąco znajomo.

Zróbmy zresztą prosty eksperyment myślowy: gdyby nagle Radio Maryja, "Fakt" i "Dziennik" zaczęły straszyć zgubnymi skutkami słuchania, dajmy na to, bluesa (bo podsuwa ponure myśli i wymyślili go Murzyni) - ile musielibyśmy czekać na pierwszą konferencję prasową ministra Ziobry w towarzystwie skutego kajdankami długowłosego gitarzysty? Ja to szacuję najwyżej na tydzień.

Oryginalny tytuł książki - "Altered State" - z jednej strony nawiązuje do klasycznego dreszczowca "Odmienne stany świadomości", z drugiej strony jednak przez to, że słowo "state" występuje tu w liczbie pojedynczej, można go też zrozumieć jako "Zmienione państwo".

Ostatni rozdział książki Collina i Godfreya opisuje zwycięstwo wyborcze Tony'ego Blaira z 1997 roku. Pokolenie acid house bojkotujące od kilkunastu lat wszelkie oficjalne życie polityczne po raz pierwszy poszło do lokali wyborczych, a konserwatyści dostali wielkie lanie, po którym nie mogą się pozbierać do dzisiaj. Przyznam, że ten rozdział podobał mi się najbardziej.

Odmienny stan świadomości. Historia kultury extasy i acid house

Matthew Collin, John Godfrey

przeł. Magdalena Bugajska, Muza, Warszawa





mr.Q - N kwi 01, 2007 5:28 pm
" />Z ciekawości i z chęcią bym przeczytał.



zarofka - Wt sty 06, 2009 3:00 pm
" />Czy tą książkę można gdzieś dostać jeszcze? Bo artykuł brzmi ekstra, no ale widzę temat ma prawie rok!



pirx - Wt sty 06, 2009 8:25 pm
" />http://www.empik.com/odmienny-stan-swia ... QgodtQHQDQ

jak kupisz i przeczytasz to wpadne pozyczyc




xman - Pt sty 09, 2009 6:50 pm
" />amazon
wykaz uzywancow na amazonie, hmm moze kupie
ksiązka zapowiada sie ciekawie



Guldan - Cz kwi 16, 2009 4:03 pm
" />to ja polece ksiazke ktora mozna nabyc tutaj:

http://okultura.pl/pokarm_bogow.htm

niektorym pozycja pewnie znana innym nie, nie mniej warta wchloniecia.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu