ďťż

Proszę o dobre słowo...



aneta - 24 lip 2010, o 20:25
Witam!

Jestem tu zupełnie nowa. Piszę, ponieważ przerosły mnie moje problemy... Chciałam sięzwierzyć, wyżalić. Potrzebuję jakiegos cieplego słowa, które da mi światło, że jednak jest po co zyć. Wiem, że pomóc mi się za bardzo nie da, ale wierzę jeszcze w dobrych ludzi, którzy choć przeczytają moja historię i napiszą choć jedno zdanie otuchy. W moim życiu jest coraz gorzej...

Mam na imię Aneta i mam 22 lata. W październiku zacznę 4 rok studiów. Pochodzę raczej z patologicznej rodziny.

Moi rodzice to alkoholicy. Nie piją non-stop, ale wpadają w ciągi alkoholowe. Pili odkąd pamiętam, jednak nie bardzo często. Mój ojciec w moim dziecinstwie bardzo często bił matkę. Chcieli się rozwieźć, kilkukrotnie byli w separacji. Jednak pogodzili się, na szczęście dla mnie, jestem ich jedynym dzieckiem. Na kilka lat matka przestała pić. Sąd zagroził jej, że jeśli nie przestanie, odbierze jej mnie. Niedługo przed ukonczeniem przeze mnie 18 roku zycia znów zaczęła pić. Ojciec popijał przez cały czas, tak jak mówię wpadał w ciągi. Wiem, że mimo wszystko bardzo mnie kochali i nadal kochają. Wciąż mieszkam z nimi.

Nie tak dawno popadli w starszne kłopoty finansowe. Mój ojciec jest już stary i nie mógł pracować, dlatego rodzice zadłużyli mieszkanie. To nie ich wina, nigdy nie było tak, zebym chodziła głodna, brudna, kiedy mieli pieniądze. Nie przepijali nigdy pieniędzy, najwieksza krzywdą jaka mi się działa było to, że musiałam patrzeć na ich wybryki po pijanemu, co nieciekawie wygląda w oczach ufnego dziecka. Wiem, ze po prostu nie mieli na czynsz, kiedy tata stracił pracę, a był sporo przed emeryturą. Nie ma żadnego wykształcenia, toteż nikt go nie zatrudnił przez ten czas. To bardzo prosty człowiek.

Obecnie grozi nam eksmisja. Nie wiem co począć, nie wiem, gdzie się udać. Nietsety to jest również mój dług, gdyż jetsem pełnoletnia. To sa takie pieniądze, ze wiem, ze nie mam większych szans na to, by kiedykolwiek spłacić dlug. Bedzie mnie on ścigał przez resztę życia. Myślałam, ze mogę zamienić mieszkanie na mniejsze, niestety póki co nie znajduje sie osoba chętna. Do rozprawy mamy jeszcze tylko kilka miesięcy, chcielibysmy zamienić mieszkanie jak najszybciej, by nie musiec płacić kosztów sądowych, ale póki co to niemożliwe. Boję się, że nawet jesli znajdzie się ktoś chetny do tego, by zamienić mieszkanie, to mój tata się nie zgodzi. Jest z tym domem bardzo związany. Przez jakiś czas ciotka od strony ojca chciała pomóc, niestety się rozmysliła. Nigdy nie byliśmy z nią też związani. Jedyna rodzina, od jakiej możemy oczekiwać wsparcia to rodzenstwo matki. Oni jednak mogą udzielić nam jedynie wsparcia psychicznego, moga tylko współczuć. Wiem, że to nie mało, biorąc pod uwagę fakt, że reszta rodziny nawet nie współczuje, niemniej z tą rodziną nie mamy silnej więzi. Owszem, to jedyna rodzina z jaką utrzymujemy w ogóle kontakt, jednak sa sprawy które dzielą naszą rodzinę.

Moi rodzice są już starzy, nie radzą sobie, liczę się z tym, że kiedyś zostanę sama, z tymi wszystkimi problemami. Całe długi będą moje, nie wiem co z mieszkaniem. Nie jetsem raczej osobą zaradną, boję się, ze sobie nie poradzę. Wprawdzie w szkole zawsze byłam prymuską do ostatniej klasy liceum. Ale to tylko wiedza szkolna, dzieki której chyba nic jeszcze nie osiągnęłam, poza kilkoma konkursami,w których wygrałam książki czy wycieczki, które mimo, że bardzo doceniam, to jednak nie dały mi możliwości wyjścia z trudnej sytuacji rodziny.

Kocham moich rodziców i bardzo się o nich martwię. Boję sie o ich, swoja przyszłość.Nie mam właściwie nikogo. Jedyna osobą, jaką mam ciągle przy sobie jets moja przyjaciółka. Wie o kazdym moim problemie, bo to niestety nie jest nawet połowa. O wielu z nich nie wiedza także moi rodzice. Jak juz pisałam zero wsparcia w rodzinie. Oprócz mojej przyjaciółki nie mam nikogo, żadnych sprzymierzenców, nic. Do niedawna miałam przyjaciela, który jednak bardzo mnie zawiódł. Niestety - nadal mi na nim zalezy. Zawiodł mnie tak, że mojej przyjaciólce powiedział o mnie bardzo przykre rzeczy, tak przykre, że nie miałam pojęcia, że mogę być przez kogokolwiek tak odbierana.

Przepraszam za chaotycznośc mojej wypowiedzi, mam nadzieję, że w miarę zrozumiale piszę.

7 lat temu poznałam mężczyznę mojego życia. Byłam jeszcze dzieckiem, ale był moim ideałem. Kochałam go nad zycie i nietsety nadal go kocham. Piszę "niestety", ponieważ to mężxczyzna żonaty. Wiem, że nie mogę z nim byc i nie zamierzam niszczyc jego małżenstwa. Wiem też, że on nigdy nie czuł nic do mnie poza ogromną sympatią i pożądaniem. Nigdy mnie nie kochał, natomiast ja wiem, że nie moge o nim zapomnieć. Od tamtego czasu nie mogłam skupić się na chłopakach, na normalnych relacjach z mężczyznami. Ciągle myslę właściwie tylko o nim. Nadal mam z nim kontakt, taki koleżenski. Niestety - kilka miesięcy temu pokłóciliśmy się. Poczułam się dotnieta jego zachowaniem, zrobiłam mu wyrzut. Teraz niby przeprosił, wszystko jest ok, niemniej nie będzie juz tak, jak dawniej. Nie mamy już właściwie żadnych bliższych relacji. tylko takie bardzo zdawkowe, mimo, ze on o moich problemach wiedział na bieżąco. To chore, ale od 7 lat myslę ciągle o nim, ciągle za nim tęsknie. Jego żona raczej mnie lubi, acz wiem, że na pewno wie o tym, co ja do niego czuje, dlatego nie jest za naszymi częstymi relacjami. Ja właściwie nic od niego nie chcę, chcę tylko czasem móc się z nim spotkać, porozmawiać, przytulić się. Wiem jednak, ze nie powinnam się do niego zbytnio zbliżac, dla dobra jego rodziny i własnego, by móc kiedyś ułozyć sobie życie z kims innym.

Na mojej drodze pojawiła się szansa... Od roku jestem z chłopakiem moich marzen. Wszystko jest dobrze, w porządku, gdyby nie kilka spraw. Nie mogę zapomnieć o wczesniej wspomnianym mężczyźnie. po prostu nie potrafię. Ciągle go kocham, nadal. Chcę spróbować z innym i jetsem przekonana, ze może mi się udać, jestem zakochana, zafascynowana nim, wierzę, że mogłabym go pokochać tak lub chociaż podobnie jak tamtego mężczyznę... ale. Jakiś czas temu mój chłopak poiedzial mi bardzo przykra i bolesna prawdę. Że niestety - musimy dać sobie czas, ponieważ on do mnie nic nie czuje, prócz pożądania. Mówi, ze bardzo mnie lubi, chce spędzac ze mną czas, ale nie ma "tego czegoś", tej iskry. Bardzo mi na nim zalezy, chciałabym, by jednak z nim mi wyszło. Zapowiedzial, że jeśli nic nie poczuje to ze mną zerwie. Nie wiem co mam robić, jestem do niego bardzo przywiązana, planowalismy wspólną przyszłość... Nie mam za bardzo gdzie poznac kogoś innego, nigdzie nie wychodzę, odkąd nasiliły sie moje problemy.

Bardzo potrzebuję kogoś, przy kim będę mogła być, kto mógłby się mną zaopiekować, czuję się samotna. Z poradnictwa psychologicznego już korzystałam, nawet udałam się do psychiatry, jednak wizyty tam wcale nie poprawiły moejgo samopoczucia, jest coraz gorzej. 6 lat temu stwierdzono u mnie depresję. Lekarze pakowali we mnie tylko leki, przez które stawałam się senna, ociężała. Zaczęłam po nich bardzo szybko tyć, oczywiście odstawilam je, za zgodą lekarza, waga szybko wróciła do normy, a fizycznie czuję się lepiej. Teraz próbuję radzić sobie na wlasną rekę, ale niestety to bardzo trudne. Nie wiem gdzie szukac pomocy.

Mam problem w usamodzielnieniu się, ponieważ mam powazny problem z kręgosłupem. Nie mogę podjąć się każdej pracy, bo po prostu nie ejstem w stanie. Dodatkowo w moim mieście nie ejst tak łatwo o pracę.

Czuję się samotna, opuszczona, ze nikomu na mnie nie zalezy.

Jestem, a właściwie chyba byłam osobą bardzo wierząca i religijną. Jestem katoliczką. Moi rodzice wprawdzie nigdy nie byli jakoś bardzo wierzący, jednak parę lat temu spotkałam młodzież katolicką, wśród której spotkałam ludzi naprawdę mi zyczliwych. Po czasie jednak urwał mi sie z nimi kontakt, mam paru znajomych stamtąd, ale nie sa to bliskei relacje w tej chwili.

Wiele się modliłam, chodziłam na Mszę swięte w tygodniu, przystępowalam regularnie do spowiedzi, ale od jakiegoś czasu w moim życiu ciągle się pogarsza. Ciągle przychodzą do domu pisma, że do ilus tam mam się wyprowadzić, że mam długi.... Ze znajomymi kontakty się urywają, nie mam bliskich osób.... czuje się zagubiona, opuszczona przez Boga. Nadal modlę się codziennie, chodzę na Mszę w niedzielę, modlę się codziennie, ale teraz coraz bardziej oddalam się od Boga, przez którego czuję się zapomniana... Mam dość czekania na zmianę na lepsze, czasem myslę, że lepiej by było zasnąć i się nie obudzić....




aneta - 24 lip 2010, o 20:33
Zapomniałam dodać, ze mój chłopak w tej chwili przebywa za granicą, wraca dopiero w połowie wrezsnia, totez od tego czasu nie mam z nim blizszych kontaktów, więc nie mam jak starać się o nasz związek...



nie_chce_zyc - 25 lip 2010, o 15:42
poczekaj az wroci i zawalcz o was skoro go kochasz.... bedzie dobrze...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu