ďťż

Sava



Sava - 11 Maj 2008 11:50
" />"Były to jeszcze czasy gdy łowca nagród był zwykłym najemnikiem. Ubrany w niebieski kaftan zwiadowca ukucnął przytrzymując się gałęzi rozłożystego dębu. Dąb był stary, na oko miał pomad dwieście lat i musiał widzieć niejedno. Schowany za jego konarami zwiadowca miał przed oczyma wspaniały widok na rozciągającą się dokoła równinę. Imponujący obóz wojskowy, jaki wyrósł w jej centrum przypominał nieco miasto gwarne i tłoczne. Otoczony wałem ziemnym i palisadą z czterema bramami wychodzącymi w cztery strony świata.
Zgiełk i gwar pracujących przy kopaniu fosy ludzi dobiegły do uszu ukrytego na wzgórzu zwiadowcy.
Przez pewien czas wpatrywał się uważnie w obóz starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zsunął z pleców torbę i grzebał w niej dłuższy czas, by wyjąć po chwili podłużny kształt, którym okazała się być luneta. Rozłożył ją i podniósł do oczu. Chwil kilka przyglądał się wielkiemu białemu namiotowi w południowej części obozu. Nad którym powiewała szeroka biała chorągiew z wizerunkiem czerwonego miecza. Notabene dobrze widoczną nawet bez lunety. Wokół namiotu przechadzali się uzbrojeni w halabardy i partyzany wartownicy w kolczugach z narzuconymi na nie białymi tunikami ozdobionymi podobizną czerwonego miecza.
Obserwował krzątających się w pobliżu ludzi. Większość z nich była uzbrojona. Wszyscy też ubrani byli w białe szaty z czerwonym mieczem na piersiach.
Przeniósł wzrok na wschodnią część, nad którą górował namiot w błękitno-złotych barwach. Nad nim powiewała flaga błękitna z trzema liliami złotymi ustawionymi w trójkącie. Był on niewątpliwie najokazalszym w całym obozowisku. Składał się z trzech części połączonych zadaszonymi przejściami. Podobnie jak przy poprzednim i tu przechadzali się wartownicy, ale w znacznie większej liczbie niżeli przy białym namiocie. Zobaczył paziów grających w karty i trójkę rycerzy w zbrojach płytowych gotujących się do wyjazdu. Kucharze przygotowywali obiad. O sto metrów od błękitno-złotego namiotu, przy kuchennych ogniach gromadzili się już pierwsi zgłodniali.
Zwiadowca oderwał wzrok od lunety i przypadł do ziemi słysząc niedaleko tętent końskich kopyt. Od strony sąsiedniego wzgórza starym traktem nadjeżdżali galopem jeźdźcy. Zanim wtulił się pod korzenie zdążył ich jeszcze policzyć. Pięciu rycerzy w kolczugach zbrojnych w piki i miecze i dwakroć tyle lekkiej jazdy w skórzanych pancerzach i wiklinowych tarczach uzbrojonych w łuki i lance. Rykarski podjazd pomyślał i głębiej wsunął pod korzenie. Jeźdźcy zdawali się nie zwracać już na nic uwagi. Jechali szybko kierując się ku brodowi na rzece oddzielającej wzgórza od równiny i obozu.
Przejechali obok rozłożystego dębu. Gdy zaczęli zjeżdżać w dół zwiadowca odetchnął. Ostrożnie wyczołgał się spod korzeni i przykucnięty zaczął ostrożnie przemykać się do odległego o sto kroków lasu. Zwiadowca uśmiechnął się widząc przed sobą bliskie schronienie bezpiecznej kniei. Miał jeszcze tylko dwadzieścia pięć kroków, gdy z pobliskiego iglastego młodnika wypadło na niego dwóch konnych w skórzanych zbrojach, z siecią w dłoniach. Przełknął ślinę i zaczął biec w stronę drzew. Biegł pewnie i szybko po lekko opadającym gruncie. Nie dogonią pomyślał. Do lasu za mną nie wjadą. W tym właśnie momencie z lasu wybiegło troje rykarskich piechurów z łukami i pałkami. Sama ucieczka przestała być priorytetem, pierwszą myślą w nowych okolicznościach było dobiec do pozostawionego w gęstwinie kilka kroków nieopodal cięższego ekwipunku czyli topora, tarczy oraz kolczugi. Pierwej łapać za topór czy tarczę? Walczyć czy uciekać? Nerwowe rozmyślanie przerwało dwóch konnych z siecią którzy nadjechali od strony sosnowego zagajnika . Zahamował i stanął jak wryty zastanawiając się co robić. Wyciągnął z pasa przewieszonego przez pierś dwa sztylety które ułożył błyskawicznie w dłoni przygotowując do rzutu. Nie miał już dokąd uciekać. Mógł tylko walczyć. Postanowił zaatakować jednego z konnych. Jeśli go strąci z konia ten puści sieć, a wtedy może...
Dwa ostrze przecinające powietrze... Wierzgnięcie konia. Rzucił nimi startując do biegu. Pierwszy przeleciał o dobre pół metra od jeźdźca natomiast drugi był już celniejszy i trafił w pierś. Jeździec był odziany w skórzany kaftan lecz uderzenie było na tyle silne, iż zachwiał się w siodle. To moja szansa na pewno teraz zdążę go wyminąć pomyślał zwiadowca..
Nie zdążył. Poczuł jak coś z potworną siłą uderza go w głowę. Na sekundę przed utratą świadomości zobaczył miękką trawę zbliżającą się na jego spotkanie. Zapadła ciemność.




Sava - 24 Cze 2008 02:49
" />Dziesiątka konnych z wolna wjechała do obozu od wschodu. Wartownicy przy bramie z podziwem pogwizdywali na widok przewieszonego przez łęk siodła związanego zwiadowcy. Jadący na przedzie przysadzisty, niemłody mężczyzna z okropną blizną na twarzy z zadowoleniem łypał jedynym okiem na rozdziawione gęby mijanych.
Zajechali przed nieco mniejszy od królewskiego niebieski namiot. Przed wejściem oczekiwał ich już otyły szambelan królewski markiz Le Goff. Każdy kto widział szambelana nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wygląda on niczym karczmarz. Otyły, emanujący poczuciem humoru i rozmawiający nieomal z każdym i o wszystkim. Znał chyba wszystkie dowcipy w tej części królestwa nie wyłączając tych o nim samym. Z jego pulchnej twarzy nieomal nigdy nie znikał uśmiech. Widząc jadących uśmiechnął się jeszcze szerzej i nie zważając na etykietę wyszedł powitać powracających.
Robert z Trzech jezior zwany "Jednookim", lub "Szramą" z racji szpetnej blizny ciągnącej się od czoła do szczęki po prawej stronie twarzy pośpiesznie zeskoczył z siodła i skłonił się płynnie swemu pracodawcy. Zaciągnął przydym z głowy kołpak kolczy podbity skórą i lisim futrem.
-Witam szanownego szambelana-Powiedział z ledwie wyczuwalnym rykarskim akcentem.-Mam dla waszmości prezencik od mojej "wesołej gromadki" .-Szrama zachichotał z cicha. Rykarską chorągiew nazywano złośliwie "Wesołą gromadką" ze względu na zamiłowanie do pijaństwa. Obiegowa opinia głosiła, że nie znajdziesz wieczorem trzeźwego rykarczyka prócz pełniących warty, a i ci nie zawsze bywają trzeźwi.
Le Goff cmoknął swoim zwyczajem i z zainteresowaniem zerknął na przewieszonego przez łęk więźnia.
-Cóż to mi dziś przywiozłeś? -Zapytał.- Kolejneg najemnego śmiecia, który krył się wśród drzew?
Robert z Trzech Jezior wyprostował się i machnięciem ręki dał znać ludziom by przynieśli zdobycz.
Gdy związany w kij człowiek znalazł się u stup szambelana Jednooki z uśmiechem wskazał na leżącego.
-Znaleźliśmy go niedaleko, na wzgórzach pod lasem.-Wskazał głową kierunek .-Zaczailiśmy się na niego jak wracał do swojego ekwipunku i proszę.-Kopnął leżącego w bok. Człek zajęczał.
Szambelan schylił się nad jeńcem i dokładnie obejrzał. Pokiwał z uznaniem głową. Wstał i gestem zaprosił Szramę do namiotu.
Gdy znaleźli się w środku usiadł na rozkładanym krześle i wskazał gościowi miejsce na przeciwko. Gdy tylko Robert zwany Szramą usiadł w namiocie pojawił się służący Le Goffa podając wino i cytryny. Kolejnym zamiłowaniem szambelana oprócz dobrego jadła i picia były cytrusy. Ponoć kazał je sobie sprowadzać bezpośrednio z gajów Sanwaru.
Pulchna dłoń sprawnie rozdzieliła owoc na dwoje, po czym wycisnęła do kielicha z winem.
Szambelan oblizał wargi i wytarł ręce w błękitny kaftan.
-Jestem pod wrażeniem mój drogi Robercie.-Powiedział mieszając wino.-Król będzie zadowolony. Myślisz, że coś nam powie? -Wskazał na wciągniętego do namiotu niebieskowłosego człeka.
Szrama skrzywił się, a blizna na jego policzki przybrała jeszcze groźniejszy wygląd.
-Może na torturach, choć wątpię. To twardzi dranie.-Potarł bliznę i wbił wzrok w leżącą na podłodze postać. -O tak, bardzo twardzi.-Dodał już ciszej, jakby do własnych myśli.
-Tak- Le Goff pokiwał, ze zrozumieniem głową. -Czy będzie pan w stanie dostarczyć nam więcej takich prezentów panie Robercie?
Szrama zamyślił się. Przez chwilę zdawał się być nieobecny, zatopiony we własnych myślach. Jego wzrok zmienił się nagle bez ostrzeżenia wyciągnął sztylet i rzucił w stronę szambelana. Grubas podskoczył zaskoczony, wpatrzony w drgającą rękojeść. Długie ostrze przyszpiliło do nogi krzesła głowę zielono-żółtego węża. Lekko drżącą ręka szambelana wyrwała sztylet. Podniósł do oczu martwego gada. Zagwizdał.
-Dzięki wam panie Robercie.-Powiedział przełykając ślinę. -To zdaje się Arealut?, czy może Byzynit?
Starszy rębajło uśmiechnął się lekko. Odebrał sztylet i obejrzał uważnie zdobycz.
-To Byzynit złocisty.-Rzucił z pewnością znawcy.- Dawno ich nie widziałem. Chodziły słuchy, że wyginęły...
Le Goff zaśmiał się.
-Być może zabiliście właśnie ostatniego przedstawiciela gatunku.
Namiot wypełnił się śmiechem.



Sava - 24 Cze 2008 02:54
" />Sava otworzył oczy. Powoli z ciemności wyłoniła się paskudna twarz niskiego blondyna przyglądającego się z kpiącym uśmieszkiem.
-Hej- zakrzyknął blondyn. –Obudził się.
Usłyszał za plecami jakiś ruch. Twarz brzydala oddaliła się, a w chwilę później poczuł straszliwy ziąb.
Drugi z czeladników wylał mu na głowę wiadro zimnej wody.
Człek prychnął i pokręcił głową. Pożałował tego momentalnie. Gdy tylko ruszył głową przeszył go spazmatyczny bul w skroni.
Zanim zdążył się zorientować mocna dłoń uchwyciła go za twarz i przycisnęła do wysokiego, profilowanego oparcia krzesła. Solidnie przypięto go, tak by nie mógł wykonać żadnego ruchu. Jeden pas owinięto wokół jego szyi, drugi zapięto na czole.
Niebieskowłosy spróbował ruszyć ręką, choć przeczucie mówiło mu, że resztę ciała ma równie dobrze przykrępowaną do mebla.
Blondyn o brzydkiej twarzy podszedł do niego i niespodziewanie walnął wierzchem dłoni w twarz. Powtórzył tę czynność parokrotnie bawiąc się przy tym setnie sądząc po uśmiechu na jego brzydkiej twarzy.
-No i co panie zwiadowco. –Powiedział szyderczo. –Nauczymy cię jak się zachowywać w towarzystwie. –Zachichotał. Jego chichot przypominał nieco skrzeczenie żab. –Oj, nauczymy. –Powtórzył.
Odsunął się od więźnia i ruchem ręki wskazał na stolik naprzeciwko niego. Więzień spojrzał. Nie dał po sobie poznać, że się przestraszył na widok narzędzi tortur. Serce zaczęło mu szybciej bić, a w ustach poczuł żółć. A więc tak to się skończy-pomyślał. Zamęczą na śmierć, żeby wydobyć ze mnie informacje, których i tak nie mam.
Na zewnątrz jego oblicze pozostawało chłodne i niewzruszone. Zwiadowca obiecał sobie, że nie okaże oznaki słabości. Na pewno nie temu blond skurwielowi.
Brzydal podszedł z wolna do stolika i przejechał dłonią po groźnie wyglądających narzędziach.
-To psie -Odezwał się wreszcie.- Są motywatory średniej klasy. –Zaśmiał się.- Motywują do szybszego i składniejszego wysławiania się. O na przykład ten… -Wskazał dłonią na zakrzywione ostrze o kształcie małego sierpa, o nieco przekrzywionym ostrzu. –Ten bardzo dobrze spisuje się przy tego typu okazjach…
Urwał gdy poły namiotu rozchyliły się.
W świetle pochodni zwiadowca zobaczył niewysokiego mężczyznę odzianego w czarny kaftan nabijany żelaznymi ćwiekami. Był niemłody, na oko wyglądał na pięćdziesiąt parę lat, ale chód i sylwetka zachowała grację młodzieniaszka. To, co rzucało się od razu w oczy to była paskudna blizna po prawej stronie twarzy ciągnąca się od czoła, aż po szczękę i brak jednego oka przysłoniętego czarną opaską. Niebieskowłosemu przyszła do głowy myśl, że wygląda jak pirat z opowieści dla dzieci. Uśmiechnął się nieco na tę myśl. Nadchodzący musiał dostrzec nikły uśmiech.
Podszedł i przystanął naprzeciwko więźnia. Jeden z czeladników, ten, który oblał Savę wodą podsunął mu natychmiast stołek. Gość machnięciem ręki odprawił obu czeladników.
Przez pewien czas wpatrywał się uważnie w przywiązanego do krzesła elfa. Jedyne oko lustrowało go od góry do dołu. W końcu uśmiechnął się i odchylił na stołku.
-Poznajesz mnie? –Zapytał z uśmiechem.
Zwiadowca wytężył umysł, ale nie był w stanie sobie przypomnieć czy widział już gdzieś tego człowieka.
-Nie.- Odrzekł. Chciał zaprzeczyć ruchem głowy, ale nie mógł. Był pewien, że go nie widział. Zapamiętał by. Takich ludzi nie zapomina się tak łatwo.
-A ja cię znam. –Odezwał się po chwili milczenia ten ze szramą na twarzy. –Oj tak ja cię bardzo dobrze pamiętam Savo Niebieskowłosym zwany.
Zwiadowca nieomal otworzył ze zdziwienia usta. Wpatrywał się w gościa i jeszcze silniej myślał.
Jego rozmówca zaśmiał się głośno. Mina związanego najwyraźniej rozbawiła go.
-No dobrze podpowiem ci. –Powiedział z uśmiechem. –To nie było dość dawno wtedy jeszcze nie miałem tego. –Potarł bliznę. –No i miałem oczywiście o wiele lepszy wzrok.
Przez kilka następnych minut panowało milczenie. Kpiący uśmiech na twarzy przybysza pogłębił się.
-Teraz to już naprawdę ostatnia podpowiedź. –Oświadczył. –Pamiętasz prefekta z Karewen?
Niebieskowłosego nagle oświeciło. No tak pomyślał. Oczywiście, że pamiętam. Jak mógłbym zapomnieć swoje pierwsze zlecenie…
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu