Tavier
dralik - 01 Gru 2008 21:56
" /> *****
Prolog
Kruk podnis gow, w jego dziobie tkwio ludzkie oko. Zaskrzecza do gono i rozejrza si z zaciekawieniem przekrzywiajc epek. Przed nim rozpocierao si morze trupw. Morze tak wielkie ze nie by w stanie dostrzec jego kocw. Kruk spoglda jeszcze przez chwile na pobojowisko po czym zaskrzecza raz jeszcze, niczym w podzikowaniu niewidocznemu gospodarzowi, ktry przygotowa dla tak wielka uczt. Wrci do posiku.
Mino kilka sekund...
Do trupa ktrym poywia si kruk lekko drgna. Ptak odlecia przestraszony jednak nie oddalajc si zbytnio zacz kry nad ciaami uwanie je obserwujc. Do poruszya si raz jeszcze i odskoczya gwatownie w bok jakby co usiowao si spod niej wydosta. Kruk obniy lot wyranie zaciekawiony tym widokiem. Spod doni wyskoczy pojedynczy czarny niczym wgiel pd i zacz rosn w gore. Powoli lecz nieubaganie stawa si coraz grubszy i wyszy. Wraz z jego wzrostem z cia lecych blisko niego zacza si sczy lekka mgieka ktra po niedugim czasie zacza pokrywa coraz to wikszy obszar. Pd powoli zacz przypomina pie, wci rs jak gdyby spijajc co z kolejnych zwok lecych na pobojowisku.
Mino kilka minut...
Kruk siedzcy kilka cia obok obserwowa rosnce gazie, pierwsze pojawiajce si licie. Licie czarne jak samo drzewo. Patrzy jak pojawiaj si pierwsze czarne kwiaty jak widn zamieniajc si w pomarszczone skorupki opadajce w dol. A mga gstniaa.
Mino kilka godzin...
Na rodku pola bitwy staa czarna jabo, jej licie lekko dray cho nie byo wiatru. Mga zgstniaa przy samym pniu i powoli zanikaa niczym wcigana do rodka drzewa, Jeden dorodny owoc na nim wiszcy wydawa si lekko koysa niczym w rytm jakiej upiornej melodii...kruk wcale nie mia ochoty prbowa tego owocu...Patrzy...
Powoli licie zaczy opada zmieniajc si w malutkie kupki popiou. Wkrtce cale drzewo zostao z nich ogoocone. Owoc zakoysa si mocniej, oderwa od gazi po czym ruszy na spotkanie z ziemia. Kruk poderwa si do lotu...
Owoc dotkn ziemi...i umczona ziemia jkna w blu. Wszystkie ptaki erujce na ciaach poderway si i powoli koujc pikoway w stron owocu przykrywajc go swymi ciaami. Byo ich tak wiele ze po chwili powstao wzniesienie...wzniesienie pir i skrzyde...i czego jeszcze...
Rozleg si dwik przypominajcy miech...ptaki rozpierzchy si na boki a z miejsca skd odleciay podnis si mczyzna. Jego ciao byo nagie a dugie kruczoczarne wosy powieway na niewidzialnym wietrze. Pochyli si i sign po owoc ktry wyglda ju jak zwyczajne jabko. Z umiechem podnis je do ust i odgryz soczysty ks. Gdzie z gry zlecia kruk siadajc na jego ramieniu. Mczyzna pogaska jego skrzyda nadzwyczaj delikatnym gestem po czym spojrza na pole walki, na ruiny, na zniszczony wiat...
‼Nareszcie” to sowo wypowiedziane szeptem zabrzmiao niczym gong obwieszczajcy swa melodi caemu wiatu czyje przybycie. Mczyzna umiechn si i ruszy po niekoczcym si dywanie cia...drzewo za nim zaczo si rozsypywa. W powietrzu rozbrzmia dziki, nieskrpowany miech...
Nasta czas...
dralik - 01 Gru 2008 21:57
" /> *****
Rozdzia I
Mody czowiek siedzia przy barze rozgldajc si wok znudzonym wzrokiem. Sign po winie leca na maym pmisku stojcym na ladzie. Zamoczy j w kielichu wypenionym czerwonym pynem i unis do ust. W tej samej chwili drzwi do karczmy otworzyy si i stana w nich dziewczyna. Kelnerka krztajca si przy stolikach na jej widok przewrcia oczyma, po czym podesza i wrczya jej swj fartuch.
-Znw si spniasz, trzeci raz w tym tygodniu- nie czekajc na odpowiedz odwrcia si i wysza na zewntrz, drzwi trzasny.
Mczyzna przy barze skrzywi si lekko i zacz obserwowa nowoprzyby. Ta zaoya fartuch i rozgldna si po lokalu. Jej wzrok napotka po kilku chwilach rozbawione spojrzenie bkitnych oczu modzieca. Wlepia w niego wzrok jakby ujrzaa ducha i podesza szybkim krokiem. Zatrzymaa si tu przed nim i wbia w niego spojrzenie wyranie na co czekajc. Mczyzna umiechn si a w tej samej chwili dziewczyna uniosa do prbujc wymierzy mu policzek. Nie zdya. Do modzieca byskawicznie znalaza si na jej przegubie i pocigna j tak, e wyldowaa mu na udach. Chopak umiechn si jeszcze szerzej wyranie zadowolony z sytuacji.
-I po c tyle agresji?- cichy, aksamitny szept wydoby si z jego ust.
-Ty...ty...-wyranie ju wzburzona kelnerka zacza si wyrywa z ucisku. Na prno. Modzieniec trzyma mocno, obserwujc jej reakcje lekko rozbawionym wzrokiem.
Cale to wydarzenie najwyraniej nie spodobao si osikowi siedzcemu kilka miejsc dalej. Krzeso skrzypno gdy wstawa, a gdy zblia si do parki cay jego wygld i mina sugeroway kopoty...powane kopoty.
Zatrzyma si tu przy nich a z jego krtani wydoby si guchy i ponury glos.
-Puszczaj j- jakby na potwierdzenie ze nie artuje zacisn do w pi.
Modzieniec spojrza na niego a w jego oczach pojawiy si figlarne ogniki. Z gracj zepchn kelnerk z kolan, popychajc j nieco mocniej ni naleao, tak e znalaza si kilka metrw dalej. Jego do wystrzelia przed siebie w stron gowy osika jednak nie by to cios.
Potny mczyzna poczu lekkie pstrykniecie w nos i chyba bardzo mu si to nie spodobao. W odwecie wymierzy cios majcy sign twarzy modzieca, ale jego ju tam nie byo. Zaskoczony i wiedziony si rozpdu napastnik polecia w przd a jego cios trafi klienta ktry siedzia miejsce dalej. Ten pod wpywem ciosu run w bok i uderzy w kolejnego z mczyzn. Niczym lawina siedzcy przy barze wpadali na swych ssiadw. Ostatni z nich przytomnie zszed z drogi lecz i tak byo ju za pno.
Drobna iskra wystarcza by poar ogarn cay dom. Nie inaczej byo i tym razem.
Mody czowiek, sprawca caego zamieszania, zachichota i zwinnie wskoczy za bar doczajc do kulcego si tam ju barmana. Ten wczeniej wiedzia wiedziony dowiadczeniem co si wici i wola znale sobie zawczasu wygodna kryjwk. Z sali dobiegy odgosy zaczynajcej si wanie bijatyki.
Chopak skin gow barmanowi po czym bez sowa wrczy mu sakiewk i z szafki pod barem wycign kilka butelek wina. Cmokn z uznaniem spogldajc na etykiety i dooy jeszcze kilka monet. Wybra kilka win i ostronie wygldn zza lady po czym natychmiast znw zanurkowa. Nad barem przeleciao krzeso i rozbio si o cian tu za nim. Modzieniec mrukn co, po czym znw wyjrza. Barman z zaciekawieniem uczyni to samo.
Pierwsza butelka wyrzucona zza baru zatoczya idealny uk i wyldowaa na gowie jednego z walczcych, roztrzaskujc si i polewajc kotowanin czerwonym, krystalicznym pynem. Raony tym niezwykym pociskiem osobnik pad jak city na ziemi.
Chopak ukryty za barem odczeka troch i rzuci kolejne dwie butelki. Z satysfakcja obserwowa jak nastpne osoby zwalaj si na podog. Po paru chwilach przerwa zabaw i usiad, opierajc si o wewntrzn stron lady.
-Trzech z gowy - rzek i otworzy jedna z butelek. Pocign yk wina i poda j barmanowi -Poczekajmy.
Barman z zaskoczeniem przyj nieoczekiwany prezent i rwnie pocign yk. W zasadzie to nie by jego lokal a mody czowiek sprawia na nim cakiem przyjemne wraenie, czego nie mg powiedzie o pozostaych walczcych. Przez kilka minut popijali wino wsuchujc si w krzyki i jki jakie dobiegay z sali. Po jakim czasie barman, syszc ze odgosy bjki stay si cichsze, sign po spora pak lec pod lada. Nadszed czas by posprzta. - Pomyla.
Wsta i spojrza w stron rodka karczmy gdzie ju powoli koczya si bitwa. Wikszo zaangaowanych leaa na ziemi, tylko kilku najwytrwalszych wci okadao si czym popado. Westchn, w mylach oceniajc zniszczenia i ruszy w ich stron. Tu koo niego przeleciaa butelka. Kolejny z mczyzn jeszcze trzymajcych si na nogach zwali si na podog. Zza lady dobieg cichy miech.
Barman rwnie si umiechn. Ostronie zbliy si do pozostaej na placu boju dwjki zajtych walk mczyzn i zdzieli kadego z nich pak. Zapada cisza.
Modzieniec przeskoczy na powrt przez lad i spojrza na pobojowisko z niejakim zadowoleniem. Jego wzrok przenis si na kelnerk, stojc na uboczu z dziwna mina.
- Po c tyle agresji – powtrzy i umiechn si do niej.
- Miae tu nie wraca, nie po tym co zrobie – kobieta popatrzya na niego krcc gow – To ju nawet nie chodzi...wiesz o co. Nie powinno ci tu by.
- Musze ci powiedzie Ailin e ostatnio coraz czciej to sysz – chopak westchn i sign po pmisek wini ktry jakim cudem ocala z rozrby. Wzi kilka z nich, skin w stron barmana zajtego oprnianiem sakiewek. Podnis z ziemi kolo lady zawinitko ktre najwyraniej przeleao tam cala zawieruch i lawirujc miedzy ciaami skierowa si w stron drzwi.
Dziewczyna spojrzaa za nim z alem w oczach.
- Nie dasz rady, zginiesz i dobrze o tym wiesz...wiec dlaczego wracasz?
Chopak trzymajc do na klamce odwrci gow i spojrza na ni. Tym razem jego twarz bya tak samo powana jak i jej. W oczach, zwykle rozemianych zobaczya smutek.
- Czasami myl e ju dawno zginem - szepn cicho – Lecz nawet martwi musza koczy swe sprawy - odwrci si i powoli, jakby nagle przybyo mu wiele lat wyszed z karczmy.*****
dralik - 03 Gru 2008 18:33
" /> *****
ni...Palce zacinite na szyi, dugie paznokcie powoli tnce skr. Czerwony pyn powoli kpicy z rozcitych ran. Przyjaciela? Kogo z rodziny? Kochanki? Nie widzia twarzy, widzia tylko te do. Do ktra popchna sabnce powoli ciao w jego ramiona. Krzykn...
Otworzy oczy i rozejrza si niepewnie. Po chwili odrzuci czyst kodr i usiad na brzegu ka. Sign doni w stron kotary ktra skutecznie odgradzaa go od reszty pomieszczenia i rozchyli j nieco. Znajdowa si w do sporej sali przypominajcej szpital czy tez lazaret. Na innych kach leao kilka osb wrd ktrych krztaa si moda kobieta w biaych szatach.
Chrzkn cicho. Kobieta odwrcia si w jego stron, a w jej oczach ujrza rado lecz i niesamowite zdumienie. Szybko dokoczya ukada pociel i podesza. Spojrza na ni prbujc si umiechn i poczu si jakby nosi na swej twarzy mask
-Gdzie jestem? - wyszepta.
-witynia Kalmii. - kobieta umiechna si agodnie.
-Jak dugo tu jestem? – spojrza na ni z pytaniem w oczach - jak dugo tu le?
-Dugo....- spucia lekko wzrok unikajc jego spojrzenia.
Westchn starajc si nie wybuchn, policzy powoli w mylach do dziesiciu i znw na ni spojrza. – Jaki dzi dzie?
Podniosa wzrok i ujrzaa bkit jego oczu.– Czwartek.
-Nie tak le. - odetchn lekko. – tylko trzy dni, mogo by gorzej.
-Rok... i trzy dni – szepna cichutko nie opuszczajc wzroku. W jej oczach zobaczy smutek.
W pierwszej chwili jakby nie zwrci uwagi na to co powiedziaa. Siedzia i patrzy z lekkim umiechem zastygym w kcikach ust. Po kilku minutach jego usta rozszerzyy si lekko i usyszaa chichotanie. Po chwili zanosi si ju miechem, coraz dzikszym i niekontrolowanym. Pozwolia mu na to. Po prostu czekaa spogldajc na niego takim samym wzrokiem i nie poruszajc si.
miech skoczy si tak gwatownie jak si rozpocz. Zerwa si z ka. Rozdar kotar i rzuci si w stron wyjcia. Po kilku krokach poczu jak otwiera si przed nim pustka. Skoczy w ni niczym w najczulsze, najbardziej wyczekiwane objcia.
*****
Rozdzia II
Na zewntrz karczmy czekaa pochmurna i niespokojna noc. Mody czowiek odwin materia tworzcy zawinitko i wyj z niego lnicy nowoci rapier i solidna rkawic. Przyjrza si jej. Gdzieniegdzie materia z ktrego zostaa wykonana wyglda na poszarpany a spod niego dostrzec mona byo bysk metalu. Wsun palec pod jedno z naci i umiechn si do siebie jakby sobie co przypomnia. Po chwili wsun rkawic na lewa do i starannie zapi klamry mocujce j do przedramienia. Wycign przed siebie rk i oceni czy wszystko znajduje si na swym miejscu. Rkawica sigaa jego okcia tworzc swego rodzaju solidna zabudow. Pokiwa lekko gow i z ponur mina przypi rapier do pasa.
Modzieniec mia na imi Tavier i mia wanie naprawd paskudny humor.
Spojrza w niebo ktre powoli zasnuway burzowe chmury, po czym przenis wzrok na wysokie mury miasta majaczce w oddali.
-Sprytne miejsce sobie znalaze – sykn przez zacinite zby. – Naprawd nie sdziem ze jeszcze tu wrc...i to tak szybko.
Wyplu pestk wini na ziemie po czym powoli, rwnym, lekkim krokiem ruszy przed siebie. Nie chcia tu wraca, ale nie mia wyboru i wanie to najbardziej psuo mu nastrj. Lubi ycie, zabaw... wszystko co sprawiao ze czu si wolnym. Lubi to i skra mu cierpa na myl, e z wasnej woli pcha si w co co byo tego cakowitym przeciwiestwem.
Z drugiej strony lubi ryzykowa, a wiedzia ze w najbliszym czasie tego na pewno mu nie bdzie brakowao.
Jednak mimo wszystko wolaby zaatwi to kiedy bdzie chcia, a nie kiedy musi.
Zapowiadaa si duga noc a sporo jeszcze drogi zostao do przebycia. Westchn gono i pokrci gow, bijc si z wasnymi mylami. Ruszy nieco wawiej, rozgldajc si uwanie na boki. Mino duo czasu ale wci pamita te okolice, pamita osoby i miejsca. Nie wtpi w to e niektre z tych osb bd pamitay i jego. To jednak by najmniejszy problem.
Zagrzmiao i pierwsze krople deszczu opady na ziemie.
-Coraz lepiej - spojrza w gore po czym nacign na gow kaptur i przyspieszy kroku.
Krople staway si coraz gstsze. Pojedyncze byskawice owietlay drzewa a gazie targane wiatrem poruszay si majestatycznie. Ptak ktry przycupn na jednej z nich powoli rozoy skrzyda. Zaskrzecza cicho i odlecia w noc...ciemn i ponur jak on sam.
dralik - 15 Mar 2009 00:25
" />*****
Pocieli starannie ko i po raz ostatni rozchyli kotar oddzielajc go od wiata. Westchn i ruszy w stron wyjcia.
Czekaa przy drzwiach, z tym samym ciepym umiechem malujcym si na ustach, z ta sama dobroci w oczach. Podaa mu zawinitko o ktrym prawie ju zapomnia. Sign po nie i na krotka chwile jego do znalaza si na jej doni. Sam nie wiedzc czemu unis ja do ust i delikatnie ucaowa.
-Dzikuj.- jego wargi poruszyy si niedostrzegalnie. Na policzkach kobiety pojawi si lekki rumieniec. Umiechna si.
-Nie mnie. Podzikuj Dobrotliwej Pani, to ona ci ocalia.
-Dzikuj.- powtrzy patrzc jej prosto w oczy. Wzi toboek z jej rk i nie ogldajc si otworzy drzwi. Znalaz si w gwnej sali witynnej. Na jej rodku stal posag przedstawiajcy bogini.
Patrzya na niego agodnym prawie czuym wzrokiem. Nigdy nie potrafi dzikowa, nie inaczej byo i tym razem. Powoli skierowa si do wyjcia ze wityni. Tu przy drzwiach prowadzcych na zewntrz przystan, po czym odwrci si i szybkim krokiem podszed do posgu. Sign do sakiewki sprawdzajc jej zawarto. O dziwo bya nienaruszona.
- Jednak niektrzy bywaj uczciwi. – mrukn pod nosem.
Wysypa wiksz cz jej zawartoci na tac z datkami ktra staa obok posgu i spojrza w gor. Obserwowaa go z t sam agodnoci i czuoci. Odnis wraenie jakby w jej wzroku prcz tego wszystkiego by te jaki nieuchwytny al. al nad jego osob. Wsta, spojrza jeszcze raz na oblicze bogini, skrzywi si po czym wybieg na zewntrz .
Odetchn bardzo, ale to bardzo gboko wcigajc w puca i nozdrza zapach miasta. Brakowao mu tego.
Wkrtce odnalaz byle jaka spelun. Spoywajc posiek skadajcy si z czego przypominajcego miso i popijajc to tandetnym winem pogry si w mylach. Ludzie przychodzili i wychodzili a on siedzia, czasem bezwiednie unoszc widelec do ust. W kocu dwch osikw dao mu delikatnie do zrozumienia ze za dugo ju siedzi nad talerzem. Zapaci wic i wyszed. Wci jakby nieobecny mylami przemierza uliczki miasta. Nie zwraca na nikogo uwagi, szed przed siebie jakby nogi same znay cel wdrwki.
Po pewnym czasie zatrzyma si przed jakim budynkiem. Spojrza w gore z lekkim zaskoczeniem i uczyni ruch jakby chcia odej. Nie zrobi tego jednak, w kocu do kogo mg si uda? To byo jedyne miejsce gdzie mg - o ile w ogle mg - pozna prawd. Westchn i z wielkim wahaniem zastuka koatk do drzwi. Otworzyy si po chwili wpuszczajc go do rodka. Nad nimi bieg wyryty w murze ozdobny napis...”Akademia Magyi”...
*****
Wschd soca i wypogodzone, przybierajce powoli odcie bkitu niebo zastay Taviera pod bramami miasta. Spokojnie czeka a stra opuci zwodzony most. Mia dzi duo do zrobienia. Znale lokum na kilka dni, odwiedzi kilku starych...znajomych, no i przede wszystkim znale robot. Potrzasn sakiewka. Pienidze, a raczej ich pozostaoci zabrzczay smutno spragnione towarzystwa.
Lekko zniecierpliwiony oczekiwaniem rozgldn si wok. Obrzuci wzrokiem grujcy nad murami posg stojcy nieopodal i skrzywi si z niesmakiem.
-Kto ma tu chyba mani wielkoci – mrukn pod nosem. Nigdy specjalnie nie interesowa si bogami i ich wyznawcami. Kady posag wzbudza w nim nieodparte wraenie marnowania pienidzy ktre mogy by si przyda potrzebujcym. Na przykad jemu.
Most powoli opad z guchym dwikiem uderzajc o ziemi. Tavier przekroczy bram i rozejrza si szukajc czego znajomego. Po kilku chwilach skierowa kroki w stron pojedynczego budynku nad ktrego drzwiami koysa si znak, majcy przedstawia najprawdopodobniej nizioka. Pchn drzwi i wszed do rodka. Wewntrz byo cicho, jak to zwykle bywa o tak wczesnej porze. Podszed do baru i rozsiad si wygodnie zdejmujc rkawic i kadc ja sobie na kolanach, po czym skin na mod, atrakcyjn barmank. Zamwi jajecznice na boczku i poprosi o butelk soku winiowego. Gdy kobieta przyniosa zamwienie wysupa z sakiewki nalen kwot, pooy pienidze na ladzie i spojrza na obsugujc go dziewczyn z lekkim umiechem.
- Kto nie szuka czasem...towarzystwa? – sign znw do sakiewki i do kilku monet lecych na ladzie dooy kolejne. – lub pomocy?
Barmanka zwinnym ruchem zsuna monety pod lad i pochylia si szukajc czego. Po chwili podniosa si trzymajc w doni kilka karteczek. Zacza je przeglda. Bez sowa podaa mu jedn z nich po czym wrcia do swych zaj.
Odprowadzi ja wzrokiem a nastpnie spojrza na kartk i przeczyta kilka zda napisanych starannym charakterem pisma.
- Cmentarz...- mrukn. - Niezwykle ciekawe miejsce na spotkanie.
- No nic, sprbowa zawsze mona.- doda po chwili i schowa kartk do kieszonki na piersi.
Dopi sok i odstawi butelk obok pustego ju talerza. Wsta, poprawi bro i ponownie wsun na do rkawic. Zatrzyma na chwile wzrok na licznej bardce grajcej weso melodi na harfie i umiechn si do siebie. Trzeba bdzie tu jeszcze wrci – pomyla i nie pieszc si, wsuchany w dwiki harfy wyszed z wci jeszcze pustego lokalu.zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ilemaszlat.htw.pl
dralik - 01 Gru 2008 21:56
" /> *****
Prolog
Kruk podnis gow, w jego dziobie tkwio ludzkie oko. Zaskrzecza do gono i rozejrza si z zaciekawieniem przekrzywiajc epek. Przed nim rozpocierao si morze trupw. Morze tak wielkie ze nie by w stanie dostrzec jego kocw. Kruk spoglda jeszcze przez chwile na pobojowisko po czym zaskrzecza raz jeszcze, niczym w podzikowaniu niewidocznemu gospodarzowi, ktry przygotowa dla tak wielka uczt. Wrci do posiku.
Mino kilka sekund...
Do trupa ktrym poywia si kruk lekko drgna. Ptak odlecia przestraszony jednak nie oddalajc si zbytnio zacz kry nad ciaami uwanie je obserwujc. Do poruszya si raz jeszcze i odskoczya gwatownie w bok jakby co usiowao si spod niej wydosta. Kruk obniy lot wyranie zaciekawiony tym widokiem. Spod doni wyskoczy pojedynczy czarny niczym wgiel pd i zacz rosn w gore. Powoli lecz nieubaganie stawa si coraz grubszy i wyszy. Wraz z jego wzrostem z cia lecych blisko niego zacza si sczy lekka mgieka ktra po niedugim czasie zacza pokrywa coraz to wikszy obszar. Pd powoli zacz przypomina pie, wci rs jak gdyby spijajc co z kolejnych zwok lecych na pobojowisku.
Mino kilka minut...
Kruk siedzcy kilka cia obok obserwowa rosnce gazie, pierwsze pojawiajce si licie. Licie czarne jak samo drzewo. Patrzy jak pojawiaj si pierwsze czarne kwiaty jak widn zamieniajc si w pomarszczone skorupki opadajce w dol. A mga gstniaa.
Mino kilka godzin...
Na rodku pola bitwy staa czarna jabo, jej licie lekko dray cho nie byo wiatru. Mga zgstniaa przy samym pniu i powoli zanikaa niczym wcigana do rodka drzewa, Jeden dorodny owoc na nim wiszcy wydawa si lekko koysa niczym w rytm jakiej upiornej melodii...kruk wcale nie mia ochoty prbowa tego owocu...Patrzy...
Powoli licie zaczy opada zmieniajc si w malutkie kupki popiou. Wkrtce cale drzewo zostao z nich ogoocone. Owoc zakoysa si mocniej, oderwa od gazi po czym ruszy na spotkanie z ziemia. Kruk poderwa si do lotu...
Owoc dotkn ziemi...i umczona ziemia jkna w blu. Wszystkie ptaki erujce na ciaach poderway si i powoli koujc pikoway w stron owocu przykrywajc go swymi ciaami. Byo ich tak wiele ze po chwili powstao wzniesienie...wzniesienie pir i skrzyde...i czego jeszcze...
Rozleg si dwik przypominajcy miech...ptaki rozpierzchy si na boki a z miejsca skd odleciay podnis si mczyzna. Jego ciao byo nagie a dugie kruczoczarne wosy powieway na niewidzialnym wietrze. Pochyli si i sign po owoc ktry wyglda ju jak zwyczajne jabko. Z umiechem podnis je do ust i odgryz soczysty ks. Gdzie z gry zlecia kruk siadajc na jego ramieniu. Mczyzna pogaska jego skrzyda nadzwyczaj delikatnym gestem po czym spojrza na pole walki, na ruiny, na zniszczony wiat...
‼Nareszcie” to sowo wypowiedziane szeptem zabrzmiao niczym gong obwieszczajcy swa melodi caemu wiatu czyje przybycie. Mczyzna umiechn si i ruszy po niekoczcym si dywanie cia...drzewo za nim zaczo si rozsypywa. W powietrzu rozbrzmia dziki, nieskrpowany miech...
Nasta czas...
dralik - 01 Gru 2008 21:57
" /> *****
Rozdzia I
Mody czowiek siedzia przy barze rozgldajc si wok znudzonym wzrokiem. Sign po winie leca na maym pmisku stojcym na ladzie. Zamoczy j w kielichu wypenionym czerwonym pynem i unis do ust. W tej samej chwili drzwi do karczmy otworzyy si i stana w nich dziewczyna. Kelnerka krztajca si przy stolikach na jej widok przewrcia oczyma, po czym podesza i wrczya jej swj fartuch.
-Znw si spniasz, trzeci raz w tym tygodniu- nie czekajc na odpowiedz odwrcia si i wysza na zewntrz, drzwi trzasny.
Mczyzna przy barze skrzywi si lekko i zacz obserwowa nowoprzyby. Ta zaoya fartuch i rozgldna si po lokalu. Jej wzrok napotka po kilku chwilach rozbawione spojrzenie bkitnych oczu modzieca. Wlepia w niego wzrok jakby ujrzaa ducha i podesza szybkim krokiem. Zatrzymaa si tu przed nim i wbia w niego spojrzenie wyranie na co czekajc. Mczyzna umiechn si a w tej samej chwili dziewczyna uniosa do prbujc wymierzy mu policzek. Nie zdya. Do modzieca byskawicznie znalaza si na jej przegubie i pocigna j tak, e wyldowaa mu na udach. Chopak umiechn si jeszcze szerzej wyranie zadowolony z sytuacji.
-I po c tyle agresji?- cichy, aksamitny szept wydoby si z jego ust.
-Ty...ty...-wyranie ju wzburzona kelnerka zacza si wyrywa z ucisku. Na prno. Modzieniec trzyma mocno, obserwujc jej reakcje lekko rozbawionym wzrokiem.
Cale to wydarzenie najwyraniej nie spodobao si osikowi siedzcemu kilka miejsc dalej. Krzeso skrzypno gdy wstawa, a gdy zblia si do parki cay jego wygld i mina sugeroway kopoty...powane kopoty.
Zatrzyma si tu przy nich a z jego krtani wydoby si guchy i ponury glos.
-Puszczaj j- jakby na potwierdzenie ze nie artuje zacisn do w pi.
Modzieniec spojrza na niego a w jego oczach pojawiy si figlarne ogniki. Z gracj zepchn kelnerk z kolan, popychajc j nieco mocniej ni naleao, tak e znalaza si kilka metrw dalej. Jego do wystrzelia przed siebie w stron gowy osika jednak nie by to cios.
Potny mczyzna poczu lekkie pstrykniecie w nos i chyba bardzo mu si to nie spodobao. W odwecie wymierzy cios majcy sign twarzy modzieca, ale jego ju tam nie byo. Zaskoczony i wiedziony si rozpdu napastnik polecia w przd a jego cios trafi klienta ktry siedzia miejsce dalej. Ten pod wpywem ciosu run w bok i uderzy w kolejnego z mczyzn. Niczym lawina siedzcy przy barze wpadali na swych ssiadw. Ostatni z nich przytomnie zszed z drogi lecz i tak byo ju za pno.
Drobna iskra wystarcza by poar ogarn cay dom. Nie inaczej byo i tym razem.
Mody czowiek, sprawca caego zamieszania, zachichota i zwinnie wskoczy za bar doczajc do kulcego si tam ju barmana. Ten wczeniej wiedzia wiedziony dowiadczeniem co si wici i wola znale sobie zawczasu wygodna kryjwk. Z sali dobiegy odgosy zaczynajcej si wanie bijatyki.
Chopak skin gow barmanowi po czym bez sowa wrczy mu sakiewk i z szafki pod barem wycign kilka butelek wina. Cmokn z uznaniem spogldajc na etykiety i dooy jeszcze kilka monet. Wybra kilka win i ostronie wygldn zza lady po czym natychmiast znw zanurkowa. Nad barem przeleciao krzeso i rozbio si o cian tu za nim. Modzieniec mrukn co, po czym znw wyjrza. Barman z zaciekawieniem uczyni to samo.
Pierwsza butelka wyrzucona zza baru zatoczya idealny uk i wyldowaa na gowie jednego z walczcych, roztrzaskujc si i polewajc kotowanin czerwonym, krystalicznym pynem. Raony tym niezwykym pociskiem osobnik pad jak city na ziemi.
Chopak ukryty za barem odczeka troch i rzuci kolejne dwie butelki. Z satysfakcja obserwowa jak nastpne osoby zwalaj si na podog. Po paru chwilach przerwa zabaw i usiad, opierajc si o wewntrzn stron lady.
-Trzech z gowy - rzek i otworzy jedna z butelek. Pocign yk wina i poda j barmanowi -Poczekajmy.
Barman z zaskoczeniem przyj nieoczekiwany prezent i rwnie pocign yk. W zasadzie to nie by jego lokal a mody czowiek sprawia na nim cakiem przyjemne wraenie, czego nie mg powiedzie o pozostaych walczcych. Przez kilka minut popijali wino wsuchujc si w krzyki i jki jakie dobiegay z sali. Po jakim czasie barman, syszc ze odgosy bjki stay si cichsze, sign po spora pak lec pod lada. Nadszed czas by posprzta. - Pomyla.
Wsta i spojrza w stron rodka karczmy gdzie ju powoli koczya si bitwa. Wikszo zaangaowanych leaa na ziemi, tylko kilku najwytrwalszych wci okadao si czym popado. Westchn, w mylach oceniajc zniszczenia i ruszy w ich stron. Tu koo niego przeleciaa butelka. Kolejny z mczyzn jeszcze trzymajcych si na nogach zwali si na podog. Zza lady dobieg cichy miech.
Barman rwnie si umiechn. Ostronie zbliy si do pozostaej na placu boju dwjki zajtych walk mczyzn i zdzieli kadego z nich pak. Zapada cisza.
Modzieniec przeskoczy na powrt przez lad i spojrza na pobojowisko z niejakim zadowoleniem. Jego wzrok przenis si na kelnerk, stojc na uboczu z dziwna mina.
- Po c tyle agresji – powtrzy i umiechn si do niej.
- Miae tu nie wraca, nie po tym co zrobie – kobieta popatrzya na niego krcc gow – To ju nawet nie chodzi...wiesz o co. Nie powinno ci tu by.
- Musze ci powiedzie Ailin e ostatnio coraz czciej to sysz – chopak westchn i sign po pmisek wini ktry jakim cudem ocala z rozrby. Wzi kilka z nich, skin w stron barmana zajtego oprnianiem sakiewek. Podnis z ziemi kolo lady zawinitko ktre najwyraniej przeleao tam cala zawieruch i lawirujc miedzy ciaami skierowa si w stron drzwi.
Dziewczyna spojrzaa za nim z alem w oczach.
- Nie dasz rady, zginiesz i dobrze o tym wiesz...wiec dlaczego wracasz?
Chopak trzymajc do na klamce odwrci gow i spojrza na ni. Tym razem jego twarz bya tak samo powana jak i jej. W oczach, zwykle rozemianych zobaczya smutek.
- Czasami myl e ju dawno zginem - szepn cicho – Lecz nawet martwi musza koczy swe sprawy - odwrci si i powoli, jakby nagle przybyo mu wiele lat wyszed z karczmy.*****
dralik - 03 Gru 2008 18:33
" /> *****
ni...Palce zacinite na szyi, dugie paznokcie powoli tnce skr. Czerwony pyn powoli kpicy z rozcitych ran. Przyjaciela? Kogo z rodziny? Kochanki? Nie widzia twarzy, widzia tylko te do. Do ktra popchna sabnce powoli ciao w jego ramiona. Krzykn...
Otworzy oczy i rozejrza si niepewnie. Po chwili odrzuci czyst kodr i usiad na brzegu ka. Sign doni w stron kotary ktra skutecznie odgradzaa go od reszty pomieszczenia i rozchyli j nieco. Znajdowa si w do sporej sali przypominajcej szpital czy tez lazaret. Na innych kach leao kilka osb wrd ktrych krztaa si moda kobieta w biaych szatach.
Chrzkn cicho. Kobieta odwrcia si w jego stron, a w jej oczach ujrza rado lecz i niesamowite zdumienie. Szybko dokoczya ukada pociel i podesza. Spojrza na ni prbujc si umiechn i poczu si jakby nosi na swej twarzy mask
-Gdzie jestem? - wyszepta.
-witynia Kalmii. - kobieta umiechna si agodnie.
-Jak dugo tu jestem? – spojrza na ni z pytaniem w oczach - jak dugo tu le?
-Dugo....- spucia lekko wzrok unikajc jego spojrzenia.
Westchn starajc si nie wybuchn, policzy powoli w mylach do dziesiciu i znw na ni spojrza. – Jaki dzi dzie?
Podniosa wzrok i ujrzaa bkit jego oczu.– Czwartek.
-Nie tak le. - odetchn lekko. – tylko trzy dni, mogo by gorzej.
-Rok... i trzy dni – szepna cichutko nie opuszczajc wzroku. W jej oczach zobaczy smutek.
W pierwszej chwili jakby nie zwrci uwagi na to co powiedziaa. Siedzia i patrzy z lekkim umiechem zastygym w kcikach ust. Po kilku minutach jego usta rozszerzyy si lekko i usyszaa chichotanie. Po chwili zanosi si ju miechem, coraz dzikszym i niekontrolowanym. Pozwolia mu na to. Po prostu czekaa spogldajc na niego takim samym wzrokiem i nie poruszajc si.
miech skoczy si tak gwatownie jak si rozpocz. Zerwa si z ka. Rozdar kotar i rzuci si w stron wyjcia. Po kilku krokach poczu jak otwiera si przed nim pustka. Skoczy w ni niczym w najczulsze, najbardziej wyczekiwane objcia.
*****
Rozdzia II
Na zewntrz karczmy czekaa pochmurna i niespokojna noc. Mody czowiek odwin materia tworzcy zawinitko i wyj z niego lnicy nowoci rapier i solidna rkawic. Przyjrza si jej. Gdzieniegdzie materia z ktrego zostaa wykonana wyglda na poszarpany a spod niego dostrzec mona byo bysk metalu. Wsun palec pod jedno z naci i umiechn si do siebie jakby sobie co przypomnia. Po chwili wsun rkawic na lewa do i starannie zapi klamry mocujce j do przedramienia. Wycign przed siebie rk i oceni czy wszystko znajduje si na swym miejscu. Rkawica sigaa jego okcia tworzc swego rodzaju solidna zabudow. Pokiwa lekko gow i z ponur mina przypi rapier do pasa.
Modzieniec mia na imi Tavier i mia wanie naprawd paskudny humor.
Spojrza w niebo ktre powoli zasnuway burzowe chmury, po czym przenis wzrok na wysokie mury miasta majaczce w oddali.
-Sprytne miejsce sobie znalaze – sykn przez zacinite zby. – Naprawd nie sdziem ze jeszcze tu wrc...i to tak szybko.
Wyplu pestk wini na ziemie po czym powoli, rwnym, lekkim krokiem ruszy przed siebie. Nie chcia tu wraca, ale nie mia wyboru i wanie to najbardziej psuo mu nastrj. Lubi ycie, zabaw... wszystko co sprawiao ze czu si wolnym. Lubi to i skra mu cierpa na myl, e z wasnej woli pcha si w co co byo tego cakowitym przeciwiestwem.
Z drugiej strony lubi ryzykowa, a wiedzia ze w najbliszym czasie tego na pewno mu nie bdzie brakowao.
Jednak mimo wszystko wolaby zaatwi to kiedy bdzie chcia, a nie kiedy musi.
Zapowiadaa si duga noc a sporo jeszcze drogi zostao do przebycia. Westchn gono i pokrci gow, bijc si z wasnymi mylami. Ruszy nieco wawiej, rozgldajc si uwanie na boki. Mino duo czasu ale wci pamita te okolice, pamita osoby i miejsca. Nie wtpi w to e niektre z tych osb bd pamitay i jego. To jednak by najmniejszy problem.
Zagrzmiao i pierwsze krople deszczu opady na ziemie.
-Coraz lepiej - spojrza w gore po czym nacign na gow kaptur i przyspieszy kroku.
Krople staway si coraz gstsze. Pojedyncze byskawice owietlay drzewa a gazie targane wiatrem poruszay si majestatycznie. Ptak ktry przycupn na jednej z nich powoli rozoy skrzyda. Zaskrzecza cicho i odlecia w noc...ciemn i ponur jak on sam.
dralik - 15 Mar 2009 00:25
" />*****
Pocieli starannie ko i po raz ostatni rozchyli kotar oddzielajc go od wiata. Westchn i ruszy w stron wyjcia.
Czekaa przy drzwiach, z tym samym ciepym umiechem malujcym si na ustach, z ta sama dobroci w oczach. Podaa mu zawinitko o ktrym prawie ju zapomnia. Sign po nie i na krotka chwile jego do znalaza si na jej doni. Sam nie wiedzc czemu unis ja do ust i delikatnie ucaowa.
-Dzikuj.- jego wargi poruszyy si niedostrzegalnie. Na policzkach kobiety pojawi si lekki rumieniec. Umiechna si.
-Nie mnie. Podzikuj Dobrotliwej Pani, to ona ci ocalia.
-Dzikuj.- powtrzy patrzc jej prosto w oczy. Wzi toboek z jej rk i nie ogldajc si otworzy drzwi. Znalaz si w gwnej sali witynnej. Na jej rodku stal posag przedstawiajcy bogini.
Patrzya na niego agodnym prawie czuym wzrokiem. Nigdy nie potrafi dzikowa, nie inaczej byo i tym razem. Powoli skierowa si do wyjcia ze wityni. Tu przy drzwiach prowadzcych na zewntrz przystan, po czym odwrci si i szybkim krokiem podszed do posgu. Sign do sakiewki sprawdzajc jej zawarto. O dziwo bya nienaruszona.
- Jednak niektrzy bywaj uczciwi. – mrukn pod nosem.
Wysypa wiksz cz jej zawartoci na tac z datkami ktra staa obok posgu i spojrza w gor. Obserwowaa go z t sam agodnoci i czuoci. Odnis wraenie jakby w jej wzroku prcz tego wszystkiego by te jaki nieuchwytny al. al nad jego osob. Wsta, spojrza jeszcze raz na oblicze bogini, skrzywi si po czym wybieg na zewntrz .
Odetchn bardzo, ale to bardzo gboko wcigajc w puca i nozdrza zapach miasta. Brakowao mu tego.
Wkrtce odnalaz byle jaka spelun. Spoywajc posiek skadajcy si z czego przypominajcego miso i popijajc to tandetnym winem pogry si w mylach. Ludzie przychodzili i wychodzili a on siedzia, czasem bezwiednie unoszc widelec do ust. W kocu dwch osikw dao mu delikatnie do zrozumienia ze za dugo ju siedzi nad talerzem. Zapaci wic i wyszed. Wci jakby nieobecny mylami przemierza uliczki miasta. Nie zwraca na nikogo uwagi, szed przed siebie jakby nogi same znay cel wdrwki.
Po pewnym czasie zatrzyma si przed jakim budynkiem. Spojrza w gore z lekkim zaskoczeniem i uczyni ruch jakby chcia odej. Nie zrobi tego jednak, w kocu do kogo mg si uda? To byo jedyne miejsce gdzie mg - o ile w ogle mg - pozna prawd. Westchn i z wielkim wahaniem zastuka koatk do drzwi. Otworzyy si po chwili wpuszczajc go do rodka. Nad nimi bieg wyryty w murze ozdobny napis...”Akademia Magyi”...
*****
Wschd soca i wypogodzone, przybierajce powoli odcie bkitu niebo zastay Taviera pod bramami miasta. Spokojnie czeka a stra opuci zwodzony most. Mia dzi duo do zrobienia. Znale lokum na kilka dni, odwiedzi kilku starych...znajomych, no i przede wszystkim znale robot. Potrzasn sakiewka. Pienidze, a raczej ich pozostaoci zabrzczay smutno spragnione towarzystwa.
Lekko zniecierpliwiony oczekiwaniem rozgldn si wok. Obrzuci wzrokiem grujcy nad murami posg stojcy nieopodal i skrzywi si z niesmakiem.
-Kto ma tu chyba mani wielkoci – mrukn pod nosem. Nigdy specjalnie nie interesowa si bogami i ich wyznawcami. Kady posag wzbudza w nim nieodparte wraenie marnowania pienidzy ktre mogy by si przyda potrzebujcym. Na przykad jemu.
Most powoli opad z guchym dwikiem uderzajc o ziemi. Tavier przekroczy bram i rozejrza si szukajc czego znajomego. Po kilku chwilach skierowa kroki w stron pojedynczego budynku nad ktrego drzwiami koysa si znak, majcy przedstawia najprawdopodobniej nizioka. Pchn drzwi i wszed do rodka. Wewntrz byo cicho, jak to zwykle bywa o tak wczesnej porze. Podszed do baru i rozsiad si wygodnie zdejmujc rkawic i kadc ja sobie na kolanach, po czym skin na mod, atrakcyjn barmank. Zamwi jajecznice na boczku i poprosi o butelk soku winiowego. Gdy kobieta przyniosa zamwienie wysupa z sakiewki nalen kwot, pooy pienidze na ladzie i spojrza na obsugujc go dziewczyn z lekkim umiechem.
- Kto nie szuka czasem...towarzystwa? – sign znw do sakiewki i do kilku monet lecych na ladzie dooy kolejne. – lub pomocy?
Barmanka zwinnym ruchem zsuna monety pod lad i pochylia si szukajc czego. Po chwili podniosa si trzymajc w doni kilka karteczek. Zacza je przeglda. Bez sowa podaa mu jedn z nich po czym wrcia do swych zaj.
Odprowadzi ja wzrokiem a nastpnie spojrza na kartk i przeczyta kilka zda napisanych starannym charakterem pisma.
- Cmentarz...- mrukn. - Niezwykle ciekawe miejsce na spotkanie.
- No nic, sprbowa zawsze mona.- doda po chwili i schowa kartk do kieszonki na piersi.
Dopi sok i odstawi butelk obok pustego ju talerza. Wsta, poprawi bro i ponownie wsun na do rkawic. Zatrzyma na chwile wzrok na licznej bardce grajcej weso melodi na harfie i umiechn si do siebie. Trzeba bdzie tu jeszcze wrci – pomyla i nie pieszc si, wsuchany w dwiki harfy wyszed z wci jeszcze pustego lokalu.