ďťż

Vincent Namaar



Kavroz - 25 Gru 2008 15:20
" />Prosta księga, z drewnianą okładką obitą jelenią skórą, narożniki zwieńczone metalowymi nakładkami bez zdobień. Na śodku zarówno z przodu jak i z tyłu wymalowana dłoń trzymająca wysadzany kolorowymi klejnotami puchar. Pismo schludne lekko pochylone i bardzo dokładne, znać się da, że ręka która to pisała doczynienia z księgami miała i niejedną prowadziła.

"Dzień jak codzień, moje nowe życie w Elidii biegnie swoim rytunowym nudnym rytmem. A jednak coś wisiało w powietrzu, jakaś nienamacalna zapowiedź przyszłych zdarzeń. Od kiedy tutaj jestem pomieszkuje w Knajpie na rozstajach. Zaprzyjaźniełem się z tutejszym wykidajłą Inbredem. Na życie zarabiam krawiectwem.

Dnia tego nieszczęsnego zabrakło mi kwasu niezbędnego do wygarbowania skór a na składzie cechu kupieckiego również go zabrakło. Postanowiłem ruszyć w okolice wodospadów rzeki Usaris, gdzie rosną grzyby potrzebne do tego kwasu wykonania. Jednak ostatnio dostrzec tam się dało bandy goblinów, stąd też poprosiłem Inbreda, woja wprawnego by poszedł ze mną, tak na wszelki wypadek dla bezpieczeństwa.

Droga niedaleka upłynęła nam bardzo szybko na rozmowie o przysłowiowej dupie Marynie. Na miejscu napotkaliśmy kilka goblinów i tutaj pomoc Inbreda się przydała. We dwójkę rozgromiliśmy ich bez draśnięcia. Gdy dotarliśmy w miejsce gdzie rosną te grzyby nieszczęsne, stało się to co wyczuć się w powietrzu dało przez dzień cały, jakby nieszczęść mych mało było.

Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, niewiadomo skąd poczuliśmy przytłaczającą moc. Potęgę jakiej nigdy do tej pory nie doświadczyłem. Wlewała się w umysł i zalewałą całe ciało niczym paraliżujący jad żmiji. Nie mogłem się ruszać. Za nami pojawiła się postać. To z tej istoty biła ta obezwładniająca moc, a wygląd jego tylko dopełniał wrażenia bezsilości wobec niego. Fale mocy bijące od niego, zalewały moje ciało otępiającym bólem, krew nabiegła mi do twarzy, miałem wrażenia jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Upadłem na ziemie i złapałem się rękoma za głowę, ściskając z całych sił. Pomogło, ale tylko odrobinę. Inbred jeszcze stał, ale po jego twarzy widziałem, że i on już długo nie wytrzyma.
I wtem usłyszeliśmy głos, rozległ się w naszych głowach, niczym ryk rozwścieczonych orków po polu bitwy. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę co to były za słowa, była to zagadka

- Co było pierwsze, ogień czy Feniks?


Od razu zdałem sobie sprawę, że żadne z tych nie jest odpowiedzią, wszak to tak jakby pytać czy najpierw była kura czy jajko... I nie wiem czy powiedizałem to na głos czy tylko pomyślałem, nie pamiętam, ale jego odpowiedź była natychmiastowa

- Zawsze jest odpowiedź Vincencie, jaka jest Twoja?

Byłem przerażony, a moje ciało zdawało się rozpadać na miliony kawałków. Odpowiedziałem bez namysłu, wbrew swym podejrzeniom. Powiedziałem Ogień, a Inbred zawtórował mi w tym zdaniu, mimo że wiedziałem iż nie jest to odpowiedzią na pytanie. I mag ów szybko mi to uświadomił. Po raz kolejny w naszych głowach rozległ się jego głos złowieszczy

- Zawsze jest jakaś odpowiedź, wasza jest błędna. Odpowiedzią jest koło, wszak nie ma oni ni końca ni początku.

Chwile po tych słowach roześmiał się najupiorniejszym śmiechem jaki w życiu słyszałem, a nasze ciała zalała fala palącego bólu jeszcze większa niż te do tej pory. Trwało to całą wieczność. I gdy myślałem że już dłużej nie wytrzymam ból zelżał, a gdy otworzyłem oczy jego już nie było. Pozostał, tylko ten tępy ból i wściekłość. Wściekłość, która dała mi tyle sił, że udało mi się podnieść na rozdygotanych nogach.

Gdy się pozbieraliśmy, ból który na całym ciele czuliśmy oboje, umiejscowił się i skoncetrował. Na prawym przedramieniu i na karku. Odsłoniłem pospiesznie przedramię i ujrzałem, czarne pręgi formujące jakiś zawiły wzór. Na przedramieniu Inbreda było podobne znamię. Gdy przyłożylśmy przedramiona do siebie udało mi się wywnioskować, z tego wzoru, że jest to swego rodzaju bardzo pokraczna mapa. Lecz chwile potem znamiona zniknęły, w fali bólu. A wraz z nimi odeszło wspomnienie o mapie. Teraz czuliśmy już tylko delikatne pieczenie na karkach. Okazało się, że mamy tam wypalone to samo. Dwie litery, nic więcej, tylko te dwie przeklęte litery

K V




Kavroz - 08 Sty 2009 20:28
" />"Od wydarzeń nad wodospadami rzeki Usaris minęło może z pięć dni. Z pozoru sprawy się uspokoiły, jednak niestety było to złudne. Było to późnym popołudniem, postanowiłem powrócić do krawiectwa z braku środków do życia i właśnie szedłem do Elidyjskiego warsztatu z zamiarem uszycia paru płaszczy na sprzedasz. Ledwom zdążył wejść do środka, a w ułamku sekundy cały ból sprzed paru dni odtowrzył się na nowo. Prawe przedramie płonęło żywym ogniem, przed oczami widziałem przez chwilę tylko białe plamy. Postapiłem w oniemieniu kilka kroków i nadziałem się na filar. Oparłem się o niego. Zgięty w pół, sycząc z bólu i trzymając sie za rękę. Stałem tak chwilę i wtem ból powoli zaczął ustępować zatrzymawszy się na stadium tępego pulsowania. Gdy ból przestał być całym otaczającym mnie światem i odzyskałem wzrok dostrzegłem przed sobą Inbreda a obok jednego ze sprzedawców w warsztacie lezała białowłosa, piękność, nieprzytomna. Odsłonilismy jej rękę. Miała znamię. Ktoś dostrzegł to i zaczął wrzeszczeć na całe gardło - Przeklęci! Wraz z Inbredem wynieśliśmy ją na dwór i położyliśmy w jakiejś alejce na uboczu, by nas ludzie nie widzieli. Gdy udało nam się ją docucić, okazało się, że nie tylko ona ma taki symbol jak i my, lecz również jej mąż.

W dniach dzisiejszych, małżeństwo to jest dla mnie jak utracona rodzina Nuriel i Haqim Ahashamit, ale wracając do tamtych dni kiedym ledwo ich znał. Gdy siedzieliśmy tam razem w trójkę i rozmawialismy o tym, okazało się, że proces napiętnowania wyglądał u nich dokładnie tak samo a na naszych przedramionach wyraźnie zarysowały się fragmenty tej przeklętej mapy. Gdy próbowaliśmy ją poskładać w całośc doszlismy do wniosku, że brakuje jeszcze conajmniej dwóch fragmentów. Jeden z nich miał na ręku jej mąż,ale kto miał ostatni fragment??



Kavroz - 08 Sty 2009 20:39
" />Ten wpis zdaje się nie mieć nic wspólnego z poprzednimi i jest spisany w stosunku do poprzednich dość niechlujnie, jakby autor pisał w pośpiechu. Miejscami pismo wręcz załamuje się, a kartka w kilku miejsach wygląda jakby spadło na nią kilka kropel, może łzy?

Ostatnio coraz częściej wracam myślami do Euso. Do mojej wspaniałej córki Vivian, do już prawie dorosłego syna Veyna. Strasznie mi ich brakuje. Czuję, że przytłacza mnie ta strata, z dnia na dzień coraz bardziej. Ale cóż mogłem zrobić? Co może zrobić mężczyzna, kiedy traci cały dorobek swojego zycia a jego żona, zabiera dzieci i każe iść w diabły a sam leci do innego? Do takiego który ma środki by spełniac jej zachcianki? Zostawiła mnie jak psa i zabrała dzieci. Ale teraz jestem tu w Elidii i muszę sobie radzić na własną rękę. Tylko ciekaw jestem jak się u moich pociech układa. Czy Veyn został akolitą w świątyni Pactusa? Czy Vivian udało się rozwinąć jej talent? Kiedyś od mej matki, która sporadycznie utrzymuje kontakt z nimi o ile ta zołza Valerie jej na to pozwoli, dowiedziałem się żę Vivian wykazała talent magiczny, podobno chcą ją wysłać do Mistyrii na naukii. Gdyby tylko tak się stało, wtedy mógłbym chociaż z nią utrzyywać jakiś kontakt. Zobaczymy co przyniesie jutro. Trzeba mieć nadzieję, Barrus wspomoże.



Kavroz - 09 Sty 2009 13:40
" />"Namawiany przez elfa imieniem Elanynder zgodziłem się dołączyć do Bractwa Białych Lilii, organizacji która w założeniu miała chronić traktów i dbać o bezpieczeństwo podróżnych. Elan, bo tak na niego większość mówiła, powiedział jednak że muszą poznać moją prawdziwą wartość nim zaliczą mnie w szereg swoich członków.

I przyszedł taki dzień, że z dzwonów miasta elidyjskiego bicie alarmujące się wydobyło. Byłem wtedy na szczęscie całe nieopodal, na farmie, bawłenę na płaszcze i przeszywanice zbierając. Gdy dostojny dźwięk wielkich dzwonów usłyszałem, pobiegłem czym prędzej w strone miasta, a powiedzieć trzeba, że tak długi bieg w moim wykonaniu to naprawde wielki wyczyn. Gdy dotarłem zziajany i zziębnięty przez mróz i śnieg, do bramy, dostrzegłem kilka osób i kawalerzyste odzianego w pełną płytę. Orkowie przekroczyli granicę na północy.

Kawalerzysta zbierał część oddziałów, które nie byłyby niezbędne di obrony miasta oraz wszystkich ochotników skorych do pomocy przy obronie przełęczy w Dolinie Łowcy przed napaścią orków. Na miejscu był już wcześniej wspomniany Elanynder wraz ze swoją rodaczką Amyviel. Chwilę po mnie dotarł na miejsce Inbred. Była również paladynka Jasmine, która odegrała znaczną rolę w przepędzeniu orków. Oraz paru innych ochotników, których imion nie pamiętam.

Oddział zebrał się i ruszyliśmy czym prędzej w stronę doliny. Wiela czasu nam to nie zajęło tymbardziej że konno bylismy. Przełęcz była już ufortyfikowana. Barykady były bardzo dobrze rozstawione. Na jednym z wzniesien stał namiot dowódcy, gdzie od razu sie udaliśmy. Odprawa była krótka i rzeczowa. Dostałem od kapłana kilka fiolek z leczniczym płynem. Wszyscy jak mogli gotowali siędo walki.

Orkowie zachowywali się jakoś dziwni, zupełnie nie podobnie do siebie. Jakby ktoś ich kontrolował. Zaczaili się w lesie i czekali. W pewnym momencie wszyscy usłyszeli świst strzał i dowódca legł z przebitą szyją, w mgnienie oka pozniej kolejna strzała zmiotła kawalerzystę, który nas tutaj doprowadził. Orkowie zaatakowali. Byli nad wyraz dobrze uzbrojenie i zorganizowani, ale my mielismy balisty, które siały pogrom w ich szeregach podobnie jak magia Elanyndera. Orkowie nacierali falami, a my jednych za drugimi równalismy z ziemią. Pole przed nami zasłane było krwią, my zalani bylismy krwią. Wielu żółnierzy poległo. Dowódctwo nad pozostałymi oddziałami objęła Jasmine.

Lecz to jeszcze nie był koniec orczych oddziałów. Po krótkiej przerwie nadciągneła kolejna fala orków, tym razem mniejsza liczebnie, lecz wraz z nimi na pole walki wbiegł olbrzym. Miał chyba z pięć metrów wzrostu a walczył czymś na kształt drzewa. Z orkami uporaliśmy się szybko lecz gigant wydawał się odporny na nasze strzały i miecze. Wtem dostrzegłem na polu walki dziwną zamazaną sylwetkę, ledwo co mogłem dostrzec jego ruchy, lecz pamiętam że przyczynił się do powalenia giganta, podobnie jak magia i mały niziołek, który był wśród ochotników. Wspólnymi siłami powalilismy olbrzyma, tracąc przy tym resztę żołnierzy i samymi odnosząc dość poważne rany. Orkowie się wycofali, lecz nie wszyscy, część zostało tuż za mostem jakby czegoś broniąc. Elan poszedł pod osłoną magicznej niewidzialności na zwiad. My zaś próbowalismy doprowadzićsiędo porządku. Jasmine wysłaliśmy po wsparcie od Zakonu Świetlistego Miecza.

Czekalismy tak przez dłuższą chwilę, gdy niepodal pojawiło się dziwne światło, jakby wrota tworząc i wypadł z niego Elan. Nie miał dobrych wieści. Jakaś potężna siła kontrolowała orków. Mieli tam ołtarz, przez który ta siła nimi dowodziła i to jego pozostali orkowie wydawali się bronić. Wtem ta postać którą dostrzegłem przy walce z olbrzymem pojawiła się ponownie mówiąc że naszą jedyną nadzieją jest Czerwony Skorpion. Jegomość ubrany był na czarno i miał dziwną maskę na twarzy. Zdawał się mieć włądzęnad cieniami i znikał w nich na własne życzenie. Po dłuższej chwili doiero skojarzyłem, że Czerwony Skorpion to karczma na bagnach, od strony której można było zajść wroga od tyłu. Gdy wróciła Jasmine z paladynami postanowilismy ruszyć. Czarna postać poajwiała się jeszcz eparę razy próbując nas powstrzymać, mówiąc że tej bitwy nie wygramy teraz. Lecz zapał paladynki, która nami dowodziła był wielki. Ruszyliśmy okrężną drogą, na której również było sporo orków, lecz nic z czym nie moglibysmy sobie poradzić.

Po niedługim czasie udało nam się dostać w miejsce gdzie był ołtarz. Wszystko wokół przesiakniete bylo jakąś plugawą mocą. W koło roiło się od ożywionych trupów i orków. Rozpoczęliśmy walkę, nie trwało to długo, był z nami jeden z paladynów, a i samych orków wiele nie było. Jasmine stanęła przy ołtarzy i poczęła modlić się do Nathe o moc do zniszczenia tego plugawego ołtarza. W chwile później jasne światło spadło z nieba niszcząć ołtarz.

Tym sposobem obroniliśmy się przed napaścia orków. Tym razem."
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • ilemaszlat.htw.pl
  • 0000_menu