Zajęcia na studiach
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:44 pm
(przez Ciszewski w Czw Cze 19, 2008 10:46 am )
Efektywne i atrakcyjne zajęcia na studiach? Ogień i woda, szczęśliwy splot wydarzeń, konieczność? Nawiązując do wpisu na blogu http://sebastianciszewski.blogspot.com/ (W sieci) rozpoczynam dyskusję.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:44 pm
(przez Edyta w Czw Cze 19, 2008 3:50 pm )
Efektywne i atrakcyjne zajęcia na studiach to coś o czym większość studentów deklaruje, że marzy. Pomyślmy jednak co się dzieje kiedy na pierwszy wykład czy ćwiczenia przychodzi ktoś kto wymaga czegoś więcej niż biernej obecności, ktoś kto próbuje aktywizować, skłania do głębszego zastanowienia, wymaga refleksyjnej postawy i co więcej wymyśla zaliczenie, które wymaga czegoś więcej niż tylko "wykucia" się kilku(nastu) stron. Czy wtedy jesteśmy zadowoleni? Czy próbujemy zrozumieć motywy wykładowcy? Czy potrafimy podejść do tego jak do wyzwania, z którym zmierzenie się, przyniesie nam satysfakcję?
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:45 pm
(przez bwl w Czw Cze 19, 2008 5:34 pm )
Myślę, że należy wyjść od tego, jaka jest motywacja studentów, szczególnie pierwszego roku.
Jestem przekonany, że pierwsze doświadczenia ze studiowaniem, w dużej mierze determinują to co będzie dziać się później.
Bo jeśli przychodzę na studia,nie mam żadnych oczekiwań, planów, może dlatego jestem na pedagogice, bo akurat na ten kierunek udało mi się dostać. Jedyną motywacją było iść gdzieś, byle gdzie, gdzie dadzą dyplom. Nikt nie jest w stanie mnie zainteresować swoimi zajęciami, a na dodatek szybko przekonuje się że do zaliczenia przedmiotu de facto nie muszę robić nic. To dlaczego mam się wysilać, robić coś ponad to co muszę zrobić do zaliczenia. Myślę, że w dużej mierze wina leży po naszej stronie, w sytuacji którą opisała Edyta, niewątpliwie daje o sobie znać LEŃ, jednak kiedy uda się go pokonać, podejmie się wysiłek ocena wpisana do indeksu jest o wiele bardziej satysfakcjonująca niż "zaliczenie dane w promocji".
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:45 pm
(przez Magda w Czw Cze 19, 2008 8:31 pm )
Niestety muszę się zgodzić z poczynionymi na blogu wnioskami. Myślę, że problem leży przede wszystkim w postrzeganiu przez przyszłych studentów kierunków pedagogicznych. W większości bowiem przypadków to właśnie pedagogika wybierana jest jako alternatywa w sytuacji, gdy kandydat nie dostanie się na inne studia lub w przypadku chęci ukończenia wyższej uczelni bez wyraźnie ukierunkowanych zainteresowań lub planów na przyszłość. W takiej sytuacji trudno się dziwić, iż obserwuje się wyraźny brak zainteresowania zajęciami (dziwi mnie tylko , czemu na nieobowiązkowe wykłady przychodzą ludzie, którzy myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść). To przynosi w konsekwencji (a może jest odwrotnie?) zniechęcenie wykładowców do kontaktu ze studentami, a co za tym idzie mało interesujące zajęcia, które negatywnie wpływają na osoby chcące wynieść z wykładów coś więcej niż zaliczenie w indeksie. Kolo się zamyka, a marazm zaczyna być widoczny na każdym kroku (znudzone miny studentów, wykładowcy czytający pokryte 30 letnim kurzem notatki, materiały, które prócz ogólnych treści nie zawierają informacji mogących zaciekawić przyszłych pedagogów). âźJak można się wypowiadać o zajęciach, jeśli było się na 1-2 wykładach z 15â? Niestety czasem można. Pierwszą przyczyną jest kwestia braku zainteresowania przedmiotem (niekiedy nawet wykładowca nie ma wpływu na upodobania studenta tudzież jego wyraźną awersję do pewnych przedmiotów ânie ma w tym nic złego. Oczywistą jest rzeczą, że część zajęć chce się jedynie zaliczyć i mieć spokój. Myślę, że warto jednak od początku próbować wybierać przedmioty, które są dla nas istotne i wtedy koncentrować się na nich i przygotowywać rzeczywiście solidnie). Druga kwestia dotyczy właśnie sposobu prowadzenia zajęć (poruszyłam ten problem wcześniej), który widoczny jest już po kilkunastu pierwszych minutach spotkania(przykład? âźNie chodźcie na te wykłady ja i tak was niczego nie nauczęâ â dr X). Dlatego zgadzam się - należy podnieść poprzeczkę zarówno dla studentów, jak i wykładowców. Spróbować sprawić, żeby na poszczególnych specjalizacjach znalazły się osoby zainteresowane tematem, zaangażowane w zajęcia, którzy trafią z kolei na doświadczonych ludzi ukierunkowujących ich dalej (pewnie na początku pojawiłyby się głosy krytyczne, ale w końcu chęć zdobycia umiejętności, zwyciężyłaby, a uczciwe ocenianie zachęciłoby do wytężonej pracy czy słuchania chociaż na części zajęć). Może wtedy poziom pedagogiczny w Polsce podniesie się, kierunki pedagogiczne nie będą âźcieszyły sięâ pogardą chociażby ze strony studentów innych wydziałów (teraz często tak właśnie jest â choć nie do końca słusznie), a pedagogika na UŁ zyska prawo habilitowania swoich pracowników.
P.S
Żeby nie było wątpliwości â moje refleksje nie dotyczą wszystkich osób i każdych zajęć. Okazuje się, że inny stan rzeczy jest możliwy. Część zajęć okazuje się być interesująca i zachęcająca nawet dla średnio zainteresowanych osób (najbardziej znamiennym przykładem są niektóre nieobowiązkowe wykłady, na których w auli siedzi tłum rzeczywiście słuchających osób). Oby tylko te wyjątki zamieniły się w regułę.
Należałoby też może przypomnieć, że rekrutacja w tym roku rozpoczyna się od nowa i można spróbować studiować to, co się naprawde chce.
A lenistwo? Cóż, to swoją drogą
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:46 pm
(przez Ciszewski w Czw Cze 19, 2008 10:11 pm )
Magda napisała: (dziwi mnie tylko , czemu na nieobowiązkowe wykłady przychodzą ludzie, którzy myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść)
Błąd, błąd, błąd !!!
Nie istnieje takie pojęcie jak WYKŁAD NIEOBOWIĄZKOWY. Nie ma takiego zapisu w żadnym z dokumentów Uniwersytetu Łódzkiego.
Statut UŁ zawiera zapis
1. Przyjęcie w poczet studentów Uniwersytetu następuje z chwilą immatrykulacji i złożenia ślubowania następującej treści:
⟌wiadomy obowiązków obywatela Rzeczypospolitej Polskiej oraz wielowiekowych tradycji akademickich, ślubuję uroczyście: zdobywać wytrwale wiedzę i umiejętności, przygotowując się do pracy dla dobra Ojczyzny, dbać o godność studenta i o dobre imię Uniwersytetu Łódzkiego â samorządnej wspólnoty poszukującej prawdy na zasadach wolności nauki i poszanowania odrębności światopoglądowych, przestrzegać zasad
Natomiast regulamin studiów w Uniwersytecie Łódzkim zawiera zapis
&15
Student ma obowiązek:
b) wykorzystywać możliwości kształcenia stwarzane przez UŁ,
i wreszcie uchwała Rady Wydziału Nauk o Wychowaniu głosi, że
§23
2. Rada Wydziału określa obowiązek uczestniczenia przez studenta w poszczególnych rodzajach zajęć. Student ma obowiązek uczestniczenia w zajęciach objętych planem studiów.
Proponuję zatem wszystkim studentom te i inne zapisy przeczytać, aby uniknąć sytuacji kiedy obiecuje się coś, czego się jest świadomym a może i władnym dokonać.
Sebastian
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:46 pm
(przez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 12:12 am )
Nawet najmniej z pozoru interesujący temat można przedstawić w sposób intelektualnie pociągający. Jednak coraz częściej zdarza się tak, że zależność między studentami a wykładowcą, która powinna zachodzić w obie strony, staje się jednostronna.
Wykładowca nie ma już pływu na studentów, natomiast ich zachowanie skutkuje zniechęceniem wykładowcy.
Ale jak wytłumaczyć maturzystom, żeby nie decydowali się na kierunek, który w najmniejszy nawet sposób nie zazębia się z ich zainteresowaniami?
Potwierdzę spostrzeżenia Magdy dotyczące spojrzenia ludzi na kierunki pedagogiczne.
Nie raz słyszałam komentarze uwłaczające mi, jako studentce tego kierunku.
Opinię zazwyczaj tworzy większość a w tym przypadku przeważają ludzie niezdecydowani lub wybierający "najprostszą drogę".
Profesor Śliwerski napisał kiedyś na swoim blogu o ustawicznym rozszerzaniu przedmiotu badań pedagogiki, o czym nie wyrażał się z aprobatą.
Zwrócił także uwagę na braki kadrowe i wypełnianie ich wykładowcami z innych wydziałów.
Na myśl nasuwa mi się jedno rozwiązanie - jednolite studia magisterskie i wybór specjalizacji po trzecim roku studiów.
Ograniczyło by to liczbę studentów i ujednoliciło specjalizacje.
Co roku pojawiają się nowe, zmieniają się nazwy, w Poznaniu możemy studiować na kierunku "pedagogika - rehabilitacja i edukacja niepełnosprawnych" podczas gdy w Łodzi figuruje on pod nazwą "pedagogika rewalidacyjna".
Zdarza się, że jedno słowo na dyplomie (czy może raczej jego brak) dyskwalifikuje z rozpoczęcia pracy w zawodzie.
Uważam, że studia pedagogiczne potrzebują ujednolicenia i skonkretyzowania zarówno możliwości, jakie studia dadzą jak i wymagań względem przyszłych studentów.
Ale na ile jest to możliwe? może to tylko mrzonki idealisty?
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:47 pm
(przez Magda w Pią Cze 20, 2008 9:52 am )
Do Bakter: Znam zapis ze statutu UŁ , jednak moja wypowiedź opierała się nie na przepisie, a na praktyce. Przez cały bowiem rok miałam do czynienia tylko z jednym wykładem, który sam prowadzący nazywał mianem "obowiązkowym". W pozostaych przypadkach na pierwszych zajęchach usłyszeliśmy "obecnośc na wykładzie jest nieobowiązkowa, proszę,żeby osoby niezainteresowane nie przychodziły, bo zwykle przeszkadzają całej reszcie". Na tym opieram swoje zaskoczenie. Podejście wykładowców notabene prawidłowe. Szkoda,że studenci nie potrafią wyciągnąc właściwych wniosków. Można mieć oczywiście wątpliwości, czy w przypadku nieuczęszczania na wykłady zaliczenie jest słuszne. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się teraz - studenci przychodzą, rozmawiają, przeszkadzają,a zaliczenie dostają- myślę,że takie rozwiązanie byłoby lepsze, szczególnie dla osób wyraźnie zainteresowanych zajęciami.
"Student ma obowiązek uczestniczenia w zajęciach objętych planem studiów" - "Proponuję zatem wszystkim studentom te i inne zapisy przeczytać, aby uniknąć sytuacji kiedy obiecuje się coś, czego się jest świadomym a może i władnym dokonać" - aktulnie sporo osób przejmuje się najwyraźniej zatwierdzonym przez siebie i przytoczonym zapisem ze skutkiem wiadomym - nie korzysta na tym dokładnie nikt. Może więc warto zapis dostosować do preferencji zarówno studnetów, jak i wykładowców.? Wtedy może osoby niezainteresowane przestaną czuć obowiązek uczestniczenia w wykładach, wykladowcy będą pracować z grupą osób zaangażowanych i chętnie słuchających czegoś więcej niż informacji potrzebnych do egzaminu. Studia i tak zostaną ukończone przez większość, tylko może chociaż dla części będzie to zasłużony dyplom, a nie tylko papierek.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:47 pm
(przez Ciszewski w Pią Cze 20, 2008 10:05 am )
Magdo, moja reakcja nie była skierowana w Twoim kierunku, ale odnosiła się do pewnego powszechnego przekonania.
Nie zgadzam się, że należy przepisy "równać w dół". Ciągle słyszę pretensję, że po co mam sie starać skoro ktoś kto nic nie robi dostaje taką sama ocenę. Możliwość nieuczestniczenia w zajęciach byłaby czynnikiem destrukcyjnym. Jak słyszę, że kogoś zatrudnili, pobiera pieniążki ale nie przychodzi do pracy, to delikatnie mówiąc denerwuję się. Czy nie ma analogii pomiędzy tymi zachowaniami. Zawieram umowę bycia studentem, pobieram wynagrodzenie- oceny i jestem duchem. Myślę, że oczekiwań osób ambitnych, zdolnych, niebanalnych zapisy prawne wychodzą na przeciw. Istnieje kilka sposobów nie uczestniczenia w zajęciach. Jednak nie po to, aby mieć je z głowy. Istnieją takie toki studiowania, które oddają odpowiedzialność za własną edukację w ręce studenta w stopniu znacznym. To jednak nie dotyczy studentów narzekających na poziom zajęć i jednocześnie posiadających książkowstręt, rozwojoapatię, wiedzoanemię itd.
Jeśli wykładowca pozwala otwartym tekstem na niechodzenie na zajęcia to moim zdaniem powinien wskazać alternatywne obowiązkowe sposoby przyswojenia wiedzy - lektury, praca pisemna, rozmowa itd. Bardzo chciałbym, żeby to odpuszczenie wykładów nie było rozumiane jako zwolnienie od myślenia, własnego rozwoju, jako przyzwolenie na własną intelektualną pustynię.
z pozdrowieniami
S.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:48 pm
(przez bwl w Pią Cze 20, 2008 10:35 am )
Z założenia mieliśmy omijać szerokim łukiem rozwiązania systemowe, jednak myślę, że tak po prostu się nie da
Problem jest zbyt szeroki, a w trakcie dyskusji ujawnia się cały szereg zagadnień z nią związanych.
Ja zwróciłem uwagę na przypadkowość wyboru studiów, na ogólny poziom który demotywuje studentów i w końcu na to jak takie doświadczenia mogą skutkować na przyszłość.
(nie twierdzę, że bardzo niski poziom jest regułą na wszystkich zajęciach, ale na pewno nie jest zjawisko incydentalne)
inquisitiveness napisał(a):Potwierdzę spostrzeżenia Magdy dotyczące spojrzenia ludzi na kierunki pedagogiczne.
Nie raz słyszałam komentarze uwłaczające mi, jako studentce tego kierunku.
Opinię zazwyczaj tworzy większość a w tym przypadku przeważają ludzie niezdecydowani lub wybierający "najprostszą drogę".
No właśnie często stajemy w trudnej sytuacji, jako studenci pedagogiki, wspomniana większość skutecznie stworzyła i utrwaliła powszechną opinię o prostocie wiedzy pedagogicznej i tych studiów - jako zalecie tego kierunku..,
Myślę, że w tym miejscu warto przytoczyć artykuł prof. Śliwerskiego
Wina leży po naszej stronie, wcale nie dziwie się wykładowcom, którzy po prostu się wypalili.
W takiej sytuacji do głowy przychodzą mi tylko rozwiązania systemowe które musiały by iść w parze z zaangażowaniem nauczycieli.
Wyższy poziom i rekrutacja, która zniechęcała by chociaż tych najmniej zainteresowanych.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:48 pm
(przez Magda w Pią Cze 20, 2008 11:31 am )
Rzeczywiście "równanie przepisów w dół" brzmi mało pozytywnie, szczególnie z punktu widzenia pedagoga. Współcześnie wszystko się upraszcza,żeby było łatwiej, szybciej i przyjemniej dotyczy to również studiów. Ja swoją opinię wypowiadam z perspektywy studenta, dlatego też nasze zdanie się różni. Mnie zależy na tym, żeby z wyższej uczelni wynieść coś więcej niż wcześniej wspomniany papierek, uzyskiwać informacje mogące pomóc mi ukierunkować i rozwinąć wiedzę (ponad to, co mogę przeczytać w podręczniku) i bez gwaru wokół. Dlatego koncentruje się na doraźnym rozwiązaniu, korzystnym dla osób bardziej ambitnych. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że są to korzyści krótkofalowe i mające negatywny wpływ na środowisko przyszłych pedagogów. Być może zwiększenie wymagań dla wszystkich byłoby lepszym rozwiązaniem, ale tylko w sytuacji zmiany nastawienia samych wykładowców. Jeśli wymagania stawiane innym łączyłyby się z wymaganiami skierowanymi do samego siebie, to może udałoby się coś zmienić (w tym miejscu warto zwrócić uwagę na egzekwowanie postawionych wymagań). Choćby to, że nastąpiłaby naturalna selekcja studentów i zostaliby przede wszystkim Ci, którzy rozpoczęli studia pedagogiczne z przekonania (zgadzam się z inquisitiveness - należy skonkretyzować wymagania dla kandydatów). Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
P.S
Napisałam ten post i zobaczyłam wypowiedź bwl - uważam, że to dobre podsumowane dotychczasowych refleksji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:49 pm
(Postprzez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 11:59 am )
Magda napisał(a): Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
nie widzę sensu utrzymywania specjalizacji na siłę, jeżeli poziom wiedzy kończących je studentów nie różni się niczym od ich poziomu wiedzy po ukończeniu matury...
Uważam, że lepiej usprawnić jedno kosztem drugiego niż utrzymywać wiele specjalizacji na niskim poziomie. Z czasem może coś się ruszy.
Pozostają przecież studia podyplomowe, na których można uzupełnić wiedzę.
Mogą nasunąć się pytania dotyczące kadry. Mniej specjalizacji = mniej stanowisk pracy.
Ale wtedy może w końcu nastąpiła by jakaś selekcja?
Pozostali by najbardziej zaangażowani i oddani swojej profesji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:49 pm
(Postprzez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 11:59 am )
Magda napisał(a): Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
nie widzę sensu utrzymywania specjalizacji na siłę, jeżeli poziom wiedzy kończących je studentów nie różni się niczym od ich poziomu wiedzy po ukończeniu matury...
Uważam, że lepiej usprawnić jedno kosztem drugiego niż utrzymywać wiele specjalizacji na niskim poziomie. Z czasem może coś się ruszy.
Pozostają przecież studia podyplomowe, na których można uzupełnić wiedzę.
Mogą nasunąć się pytania dotyczące kadry. Mniej specjalizacji = mniej stanowisk pracy.
Ale wtedy może w końcu nastąpiła by jakaś selekcja?
Pozostali by najbardziej zaangażowani i oddani swojej profesji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:50 pm
(przez asiakostorz w Pią Cze 20, 2008 12:30 pm )
Bardzo ciekawy temat.
Zgadzam się z Wami. Niestety coraz częściej spotykam ludzi na naszym wydziale, którzy od początku wejścia w mury uczelni nie wiedzieli co tam robią, lub którzy niby się wypalili (hmm ciekawe czym)....Jak dla mnie w tych studiach jest wiele do odkrycia i w każdych zajęciach można znaleźć coś dla siebie, tylko trzeba posiadać zainteresowania, pamiętać że studiowanie to nie dyktowanie przez wykładowce notatek, to nie tylko przyjście dla obecności, zdanie przedmiotu za obecność czy wreszcie wielki problem z konieczności doczytania czegoś w domu.
Jak dla mnie na naszym wydziale jest zbyt mało godzin przedmiotów specjalizacyjnych, które dopiero co mnie zainteresowały a już się kończą, ale to też nie jest koniec świata- bo wtedy mam motywację by zatrzymać się doczytać, poszukać itd.Pozdrawiam optymistów.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:50 pm
(przez Edyta w Pią Cze 20, 2008 12:34 pm )
Opisywane wydarzenia nie są moim zdaniem charakterystyczne tylko dla studentów pedagogiki. Na każdym Wydziale można spotkać osoby ( myślę że w bardzo podobnych proporcjach), które nie uczestniczą na wykładach, chodzą i rozmawiają, studiują to na co udało im się dostać (lub to co daje dobrą pracę po studiach) mimo, że nawet w minimalnym stopniu nie odpowiada to ich zainteresowaniom. Ponadto takie, które plagiatują, ściągają na egzaminach czy zależy im tylko na wpisie.
Na każdym Wydziale można też spotkać wykładowców, którzy spóźniają się na wykłady, nie pojawiają się w ogóle, przynoszą notatki sprzed 30 lat, takich którzy âźczytająâ wykład, a nie konstruują jego treść na podstawie swojej wiedzy czy zaliczają egzamin na podstawie rzutu kostką, wylosowania 2,3,4,5âŚ.czy w jakiś inny równie ciekawy sposób.
Nie można wskazać jednej grupy odpowiedzialnej za sytuację na uczelniach. Winni są zarówno studenci jak i wykładowcy. Zachodzi pewne sprzężenie zwrotne. Wykładowca może pomyśleć sobie â skoro oni i tak mnie nie słuchają, nie interesuje ich to co wiem, nie przygotowują się na zajęcia â po co mam zastanawiać się, poświęcać czas w domu i wymyślać niebanalne zajęcia. Z kolei student powie po co mam przyjść na wykład skoro wykładowca âźcytuje książkęâ, w jakim celu mam się przygotować na ćwiczenia skoro znów będą dyktowaniem albo tylko i wyłącznie omawianiem treści z podręcznika bez żadnej głębszej refleksji. I powstaje błędne koło. Jestem w takiej sytuacji skłonna usprawiedliwić zarówno wykładowców jak i studentów
Jednak na każdym Wydziale są ( po obu stronach katedry) osoby, które nie poddają się temu mechanizmowi, które wierzą, że wcale nie musi tak być i kolokwialnie mówiąc âźrobią swojeâ. To właśnie oni są zasobami, siłami ludzkimi, na których należy się oprzeć przekształcając skostniałą uczelnianą sytuację, to ich działania, ich przykład może zapoczątkować zmiany. Może pociągną za sobą innych...
Pedagogika została już dawno zestygmatyzowana jako kierunek na który łatwo się dostać ( ale przecież każdego roku mnóstwo osób się nie dostaje - ale to pewnie w opiniach osób bazujących na tym stygmacie ci kompletnie beznadziejni:/), taki na którym właściwie nie trzeba się uczyć i kończy go każdy. Myślę, że to nie do końca prawda. Osoby, które pracują w katedrach pedagogicznych i te, które studiują pedagogikę są w pewien sposób naznaczone prawie na wejściu przez swoich kolegów z innych "ambitniejszych" kierunków, przez znajomych i znajomych znajomych, wreszcie zaczynają sami wierzyć w to, że są "gorsi". Niewątpliwie wpływa to na poziom pracy, ambicji, wymagań, co z kolei może być kolejnym argumentem potwierdzającym stygmat. Jednak i w takiej sytuacji znajdują się wyjątki i to właśnie oni mogą "odczarować" ten krzywdzący w gruncie rzeczy stygmat. Może im się uda, może nie...Próbowali jednak i w tym tkwi, przynajmniej dla mnie, ich duża wartość.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:51 pm
(przez asiakostorz w Pią Cze 20, 2008 12:47 pm )
Zgadzam się z Edytą. Jednak ja po raz drugi spotykam się z pedagogika podczas studiów i świadomie wybrałam kolejne studia z tego zakresu. Nigdy nie wierzyłam w to co mówią inni o pedagogice...W to ,że nie znajdę pracy. Być może ktoś z Was powie-optymistka do przesady...Ale moje doświadczenia w pracy z ludźmi utwierdzają mnie w przekonaniu, że to co robię ma sens, że ten zawód jest wyjątkowy i nie ogranicza się do bycia nauczycielem...
schizofrenik - Wto Lis 04, 2008 9:08 pm
Problemem wykładowców nauczających na UŁ jest brak umiejętności zainteresowania studenta przedmiotem. Szczególnie dotyczy to teoretyków wychowania, którzy w absolutnie żaden sposób nie potrafili mnie zaciekawić albo zachęcić do wyjścia poza obowiązujący do egzaminu wykład lub co gorsza podkreślali wyższość np.âpedagogiki społecznejâ nad innymi pedagogikami. Jeżeli opieramy się cały czas na teorii która w nijaki sposób ma odzwierciedlenie w praktyce â tracimy czas swój i słuchaczy, którzy przyszli na zajęcia.
Odnośnie zadanego pytania związanego z wyborem kierunków studiów. Czy mógłby Pan udzielić jasnej odpowiedzi dlaczego został Pan pedagogiem? Znam wielu teoretyków którzy próbowali wytłumaczyć mi dlaczego nauczyciel daje założyć sobie kosz na glowe lub dlaczego dziecko upośledzone wali glowa w sciane. Interesuje mnie bardziej jak sobie poradzic w takiej sytuacji. Co mam zrobic w takiej sytuacji kiedy dziecko uderza glowa w kaloryfer? Nie wystarczy mi teoria o podlozu zachowania lezacym w niedostatecznej stymulacji bodźców. Czy ulizany pedagog posługujący się wyszukanym slownictem dotrze do trudnej młodzieży z osrodka wychowawczego? Przykro mi to powiedziec ale nie każdy nadaje się do tej pracy. Nie wazne ile âźteoretycznie interesującychâ wykładów poslucha. W zyciu liczy się doświadczenie. Studenci chca słuchać przykładów z zycia wziętych, a nie wyssanych z palca historyjek âźpedagogowâ którzy tak naprawde czasami nie wierza w to co mowia.
Wiec przyszli na studia. Bo nie dostali się na inne kierunki, bo chcieli pomagac ludziom, bo maja w rodzinie upośledzonego brata i chca zostac nauczycielem pedagogiki specjalnej czy innej specjalności. Postawione przez Pana pytanie zniechęca przyszłych adeptów pedagogiki do ukończenia studiów jak i w pewien sposób obraża, a forma prowadzenia zajęć z tego co słyszę jest chyba echem ambicji świeżo upieczonego magistra.
Proponowałbym studentów uczyć â nie wychowywać bo ma Pan do czynienia z dorosłymi ludźmi, którym konstytucja zagwarantowała prawo do wyboru kierunku studiów zgodnego z upodobaniem i zainteresowaniem. Rynek i tak zweryfikuje najlepszych więc proszę nie bać się o poziom warsztatu magistrów pedagogiki.
SebastianCiszewski - Wto Lis 04, 2008 11:23 pm
Poruszył Pan (mam nadzieję, że dobrze odczytałem nick) wiele kwestii. Spróbuję się do nich odnieść.
"Problemem wykładowców nauczających na UŁ jest brak umiejętności zainteresowania studenta przedmiotem" - wszystkich? na tym wydziale? z iloma % wykładowców miał Pan zajęcia. Nie przeczę, że poziom nauczania przedmiotów jest bardzo różny. Raz to kwestia jakości prowadzenie zajęć a dwa spełnienia osobistych oczekiwań uczestnika zajęć. W grupie 40 osobowej rzeczywiście można byłoby stać się schizofrenikiem próbując wszystkie oczekiwania spełnić. Jeśli jednak ktoś ma poczucie straconego czasu, to w tym wieku nie ma już obowiązku szkolnego. Narzekać na zajęcia można zawsze, kiedy jednak łączy się to z brakiem profesjonalizmu np ciągłym nieprzygotowaniem do zajęć, odwalaniem tylko tego co trzeba itd. to wtedy widzę pewien fałsz. Rozmawiać można i o uderzaniu głową w kaloryfer. Tylko na ten temat też trzeba coś wiedzieć a nie tylko snuć praktyczne historie z życia wzięte. Może w toku studiów (niestety nie mam tu wiedzy) "popełnił" Pan kilka prac na jakieś tematy, które Pana interesują, przeczytał kilka(naście) książek, odbył ileś szkoleń, warsztatów, kursów. Proszę podzielić się tą wiedzą - podesłać artykuły, opisać swoje doświadczenia. Będzie to z korzyścią dla wielu czytelników tego forum.
Na moich zajęciach zwracam uwagę na pewnego rodzaju rozdroże polegające na rozczarowaniu studiami "teoretycznymi". Wynika to z takiej a nie innej koncepcji studiów. Myślę, że dość często o tym mówię, ale także staram się proponować rozwiązania. Stąd moja aktywność pozadydaktyczna. Zapraszam np na stronę SKNP "Paradygmat" http://www.paradygmat.ciszewscy.pl, gdzie zostało zrealizowanych wiele ciekawych inicjatyw. Również ta, która koresponduje z Pana prośbą. W poprzednim semestrze odbyło się spotkanie z dr J. Pyżalskim, który ma wieloletnie doświadczenie w pracy z sytuacjami trudnymi wychowawczo (o zainteresowaniu tym tematem świadczy udział blisko 50 osób).
Myślę, że w opisie dlaczego zostałem pedagogiem, nie znajdzie Pan odpowiedzi na pytanie co zrobić jak ktoś wkłada nam kosz na głowę. Jeśli interesuje Pana moja biografia zapraszam na dyżur, chętnie opowiem. Pewnie po zamieszczeniu takiego opisu, zaraz znalazłyby się kąśliwe komentarze o służeniu forum do pisania hagiografii. Trochę przypadku, sporo harcerskiej pasji, kilka spotkanych autorytetów, naukowe zacięcie i dalej kolejni ludzie, rozmowy, lektury, praca w placówce op-wych. Nie mam poczucia misji zbawienia ludzi, ale ambicję bycia twórczym i autentycznym (nawet jeśli to staje się podstawą krytyki).
Pytanie na blogu jest pewną prowokacją. Ktoś kto jest u mnie na zajęciach, słyszałem o tym wielokrotnie. Nie mam chęci komuś dokopania, zniechęcenia go. Może jednak znalezienie w tej sytuacji argumentów na TAK, pozwoli komuś uświadomić je sobie. Tyle i aż tyle. Może jednak warto zwrócić uwagę, że są w tym wpisie nie tylko słowa krytyczne, zniechęcające, ale mobilizujące i wspierające.
Skoro twierdzi Pan, że ludzi dorosłych można tylko uczyć a nie wychowywać, to Pana prywatne podejście, negujące spory fragment koncepcji pedagogicznych. Uważam, że można i z wzajemnością. Oczywiście bez misji, zacietrzewienia i upartego nawracania.
Nie wiem czy po 6 latach od studiów jest się jeszcze świeżo upieczonym Zapraszam natomiast w każdej chwili na moje zajęcia. Może warto zobaczyć tę formę a nie tylko o niej słyszeć z drugiej ręki. Nie mogę tylko obiecać, że będę "wychowywał", tylko po prostu kształcił.
serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wpis
S.
p.s.1 a o mechanizmach rynkowych weryfikacji najlepszych proszę jeszcze doczytać np. o jakości i nienaruszalności "słabych" nauczycieli dyplomowanych. Odsyłam do Karty Nauczyciela i regulacji prawnych w zakresie oświaty.
p.s.2 Jeśli chce Pan nie tylko o tym pisać, ale również zacząć coś robić w kierunki zmiany pewnych (zapewne nie da się wszystkich) sytuacji, jestem chętny do współpracy. Czekam na sygnał.
AgaD - Czw Cze 11, 2009 12:31 am
1.Jest wiele sytuacji w których nasza uwaga kieruje się na innych, a nie na siebie samego, powiedziałabym nawet,że to jest automatyczne i właściwe człowiekowi. Czasem jednak warto jest z tym powalczyć i głębiej zastanowić się nad problemem.Jeśli nam coś nie pasuje to może warto zacząć od zmiany podejścia do pewnych kwestii. Poprawa wymaga uznania argumentów obu stron, zastanowienia nad siłą słów, ich wartością dla mnie samego,a przynajmniej dania sobie szansy zobaczenia pozytywnych stron argumentów przeciwnika.
Odnosi się to m.in do sytuacji gdzie jesteśmy zmuszeni do powalczenia z naszym lenistwem w imię zrobienia czegoś naprawdę wartościowego.Można każde zadanie traktować jako coś co zabiera mój "cenny" czas albo zwrócić uwagę na korzyści płynące z podjęcia wyzwania.Myślę,że podchodząc do zadania z odpowiednio wypracowaną motywacją (przez próbę chwilowej refleksji)mamy większe szanse powodzenia, a sukces=pozytywne emocje,ułamek szczęścia, którego wszyscy szukamy gdzieś daleko,za którym wciąż gonimy.
Ponadto gdy sami wytwarzamy sobie motywację do zrobienia czegoś,automatycznie wynosimy też coś dla siebie,bo działanie jest podporządkowane wewnętrznemu celowi. Gdy ten zostanie osiągnięty, nawet najmniej spodziewanie oceniona praca nie zniechęci do ponownego wysiłku, przecież nie robiłem tego dla oceny, prawda ?Polecam ten sposób, jest skuteczny i ułatwia atak.
Podam przykład-muszę np. przeczytać tekst Leszka Kołakowskiego "O władzy".Pierwsza myśl-władza, przecież mnie to nie interesuje, nuda.Druga myśl-a może ten tekst mnie czymś zaskoczy,zmieni mój pogląd na władze, albo go utwierdzi.(wtedy będę mieć satysfakcje z tego ,że znalazłam autorytet z którym mogę się zgodzić, a nawet w przyszłości się na niego powołać,umocnić swą pozycję w dyskusji itp.)
2.Jednostronny i krytyczny osąd nie jest rozwojowy!!!Gdy przygotowujesz się do kolokwium, uważasz ,że wiesz dużo po czym piszesz je i nagle natrafiasz na pytanie, którego się kompletnie nie spodziewałaś. 1 myśl- to pytanie było głupie(można to odnieść do całego testu gdy wszystkie pytania wydają się być enigmatycznymi)2 myśl-a może ono pokazuje mi moją niedoskonałość, wskazując jednocześnie drogę do niej...Można oczywiście tez dobrze strzelać, ale wtedy nigdy się nie dowie prawdy.Dobry strzał ratuje od utraty punktu, ale nie ocala przed brakiem czegoś, niewiedzą.Co więcej jeśli takich posunięć jest sporo, końcowy wynik nawet nie alarmuje o to by jednak szybko uzupełnić ubytek.Efekt ? Tych ubytków jest coraz więcej aż w końcu sięga się dna.(Ubytki w zębie też powstają stopniowo,aż w końcu ten staje się bezużyteczny, chyba,że w porę ten wyniszczający proces zostaje zatrzymany)
Nie należy też rozpaczać gdy się nie trafiło z odpowiedzią...w gruncie rzeczy jest się wygranym gdy się wie gdzie jej szukać.
Aha...Pytania nie koniecznie muszą być z wyższej półki by wykazać niewiedze...może to być np. prośba o podanie imienia autora tekstu...kto by się spodziewał...i bankowa strata punktu...ale to się pamięta. Oczywiście znów 1 myśl âto pytanie było głupie, ale 2 myśl-czy możemy posługiwać się wiedzą ,poglądami zamieszczonymi w danym tekście nie wiedząc kto jest ich autorem? Właśnie taka refleksja połączona z bólem utraty punkty-uczy i daje wartość na całe życie, a ból utraty punktu mija.
Kolejna kwestia-nieobecnosć na jakich kolwiek zajęciach.Doradzam odrobić ją natychmiast, nie odkładając tego na później .
Ostatnia kwestia-przygotowanie na zajęcia , w sensie nie tylko odrobienia pracy domowej ale również posiadania ugruntowanej wiedzy wyniesionej w trakcie ich trwania może zmniejszyć poziom stresu !!! =znów negatywne odczucia możemy zamienić na pozytywne ( w pogoni za szczęściem)
W takich właśnie przekonaniach utwierdziły mnie pewne zajęcia na naszej uczelni.Myśle,że to udowadnia iż mogą być one inspirujące i wykraczające poza wymiar zakuj-zalicz-zapomnij, bo wnoszą cos co pozostaje w człowieku na całe życie.
3.Kwestia zainteresowania- uważam, ze to dość złożony problemâŚnie należy jego ciężaru lokować jedynie na barkach wykładowców bo jest to kwestia subiektywna. Osoba przekazująca wiedze może to robić dobrze ale i tak to nie wystarczy aby z chęcią, zawsze jej słuchać. Jednych coś zajmie, innych nie. Sądzę, że to kwestia zobaczenia raczej w danej wiedzy wartości dla samego siebie ,która rodzi się z naszego wnętrza, osobowości, sposobu patrzenia na życie. Poza tym jeśli się czymś rzeczywiście interesujemy to nie rzucimy czegoś w kąt tylko dlatego, że forma przekazu wydawałaby się mało inspirująca. Dusza badacza jest nieśmiertelna !!!
Pozdrawiam wszystkich, wytrwałych czytelników tej refleksji,
Aga D.zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl ilemaszlat.htw.pl
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:44 pm
(przez Ciszewski w Czw Cze 19, 2008 10:46 am )
Efektywne i atrakcyjne zajęcia na studiach? Ogień i woda, szczęśliwy splot wydarzeń, konieczność? Nawiązując do wpisu na blogu http://sebastianciszewski.blogspot.com/ (W sieci) rozpoczynam dyskusję.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:44 pm
(przez Edyta w Czw Cze 19, 2008 3:50 pm )
Efektywne i atrakcyjne zajęcia na studiach to coś o czym większość studentów deklaruje, że marzy. Pomyślmy jednak co się dzieje kiedy na pierwszy wykład czy ćwiczenia przychodzi ktoś kto wymaga czegoś więcej niż biernej obecności, ktoś kto próbuje aktywizować, skłania do głębszego zastanowienia, wymaga refleksyjnej postawy i co więcej wymyśla zaliczenie, które wymaga czegoś więcej niż tylko "wykucia" się kilku(nastu) stron. Czy wtedy jesteśmy zadowoleni? Czy próbujemy zrozumieć motywy wykładowcy? Czy potrafimy podejść do tego jak do wyzwania, z którym zmierzenie się, przyniesie nam satysfakcję?
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:45 pm
(przez bwl w Czw Cze 19, 2008 5:34 pm )
Myślę, że należy wyjść od tego, jaka jest motywacja studentów, szczególnie pierwszego roku.
Jestem przekonany, że pierwsze doświadczenia ze studiowaniem, w dużej mierze determinują to co będzie dziać się później.
Bo jeśli przychodzę na studia,nie mam żadnych oczekiwań, planów, może dlatego jestem na pedagogice, bo akurat na ten kierunek udało mi się dostać. Jedyną motywacją było iść gdzieś, byle gdzie, gdzie dadzą dyplom. Nikt nie jest w stanie mnie zainteresować swoimi zajęciami, a na dodatek szybko przekonuje się że do zaliczenia przedmiotu de facto nie muszę robić nic. To dlaczego mam się wysilać, robić coś ponad to co muszę zrobić do zaliczenia. Myślę, że w dużej mierze wina leży po naszej stronie, w sytuacji którą opisała Edyta, niewątpliwie daje o sobie znać LEŃ, jednak kiedy uda się go pokonać, podejmie się wysiłek ocena wpisana do indeksu jest o wiele bardziej satysfakcjonująca niż "zaliczenie dane w promocji".
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:45 pm
(przez Magda w Czw Cze 19, 2008 8:31 pm )
Niestety muszę się zgodzić z poczynionymi na blogu wnioskami. Myślę, że problem leży przede wszystkim w postrzeganiu przez przyszłych studentów kierunków pedagogicznych. W większości bowiem przypadków to właśnie pedagogika wybierana jest jako alternatywa w sytuacji, gdy kandydat nie dostanie się na inne studia lub w przypadku chęci ukończenia wyższej uczelni bez wyraźnie ukierunkowanych zainteresowań lub planów na przyszłość. W takiej sytuacji trudno się dziwić, iż obserwuje się wyraźny brak zainteresowania zajęciami (dziwi mnie tylko , czemu na nieobowiązkowe wykłady przychodzą ludzie, którzy myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść). To przynosi w konsekwencji (a może jest odwrotnie?) zniechęcenie wykładowców do kontaktu ze studentami, a co za tym idzie mało interesujące zajęcia, które negatywnie wpływają na osoby chcące wynieść z wykładów coś więcej niż zaliczenie w indeksie. Kolo się zamyka, a marazm zaczyna być widoczny na każdym kroku (znudzone miny studentów, wykładowcy czytający pokryte 30 letnim kurzem notatki, materiały, które prócz ogólnych treści nie zawierają informacji mogących zaciekawić przyszłych pedagogów). âźJak można się wypowiadać o zajęciach, jeśli było się na 1-2 wykładach z 15â? Niestety czasem można. Pierwszą przyczyną jest kwestia braku zainteresowania przedmiotem (niekiedy nawet wykładowca nie ma wpływu na upodobania studenta tudzież jego wyraźną awersję do pewnych przedmiotów ânie ma w tym nic złego. Oczywistą jest rzeczą, że część zajęć chce się jedynie zaliczyć i mieć spokój. Myślę, że warto jednak od początku próbować wybierać przedmioty, które są dla nas istotne i wtedy koncentrować się na nich i przygotowywać rzeczywiście solidnie). Druga kwestia dotyczy właśnie sposobu prowadzenia zajęć (poruszyłam ten problem wcześniej), który widoczny jest już po kilkunastu pierwszych minutach spotkania(przykład? âźNie chodźcie na te wykłady ja i tak was niczego nie nauczęâ â dr X). Dlatego zgadzam się - należy podnieść poprzeczkę zarówno dla studentów, jak i wykładowców. Spróbować sprawić, żeby na poszczególnych specjalizacjach znalazły się osoby zainteresowane tematem, zaangażowane w zajęcia, którzy trafią z kolei na doświadczonych ludzi ukierunkowujących ich dalej (pewnie na początku pojawiłyby się głosy krytyczne, ale w końcu chęć zdobycia umiejętności, zwyciężyłaby, a uczciwe ocenianie zachęciłoby do wytężonej pracy czy słuchania chociaż na części zajęć). Może wtedy poziom pedagogiczny w Polsce podniesie się, kierunki pedagogiczne nie będą âźcieszyły sięâ pogardą chociażby ze strony studentów innych wydziałów (teraz często tak właśnie jest â choć nie do końca słusznie), a pedagogika na UŁ zyska prawo habilitowania swoich pracowników.
P.S
Żeby nie było wątpliwości â moje refleksje nie dotyczą wszystkich osób i każdych zajęć. Okazuje się, że inny stan rzeczy jest możliwy. Część zajęć okazuje się być interesująca i zachęcająca nawet dla średnio zainteresowanych osób (najbardziej znamiennym przykładem są niektóre nieobowiązkowe wykłady, na których w auli siedzi tłum rzeczywiście słuchających osób). Oby tylko te wyjątki zamieniły się w regułę.
Należałoby też może przypomnieć, że rekrutacja w tym roku rozpoczyna się od nowa i można spróbować studiować to, co się naprawde chce.
A lenistwo? Cóż, to swoją drogą
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:46 pm
(przez Ciszewski w Czw Cze 19, 2008 10:11 pm )
Magda napisała: (dziwi mnie tylko , czemu na nieobowiązkowe wykłady przychodzą ludzie, którzy myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej wyjść)
Błąd, błąd, błąd !!!
Nie istnieje takie pojęcie jak WYKŁAD NIEOBOWIĄZKOWY. Nie ma takiego zapisu w żadnym z dokumentów Uniwersytetu Łódzkiego.
Statut UŁ zawiera zapis
1. Przyjęcie w poczet studentów Uniwersytetu następuje z chwilą immatrykulacji i złożenia ślubowania następującej treści:
⟌wiadomy obowiązków obywatela Rzeczypospolitej Polskiej oraz wielowiekowych tradycji akademickich, ślubuję uroczyście: zdobywać wytrwale wiedzę i umiejętności, przygotowując się do pracy dla dobra Ojczyzny, dbać o godność studenta i o dobre imię Uniwersytetu Łódzkiego â samorządnej wspólnoty poszukującej prawdy na zasadach wolności nauki i poszanowania odrębności światopoglądowych, przestrzegać zasad
Natomiast regulamin studiów w Uniwersytecie Łódzkim zawiera zapis
&15
Student ma obowiązek:
b) wykorzystywać możliwości kształcenia stwarzane przez UŁ,
i wreszcie uchwała Rady Wydziału Nauk o Wychowaniu głosi, że
§23
2. Rada Wydziału określa obowiązek uczestniczenia przez studenta w poszczególnych rodzajach zajęć. Student ma obowiązek uczestniczenia w zajęciach objętych planem studiów.
Proponuję zatem wszystkim studentom te i inne zapisy przeczytać, aby uniknąć sytuacji kiedy obiecuje się coś, czego się jest świadomym a może i władnym dokonać.
Sebastian
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:46 pm
(przez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 12:12 am )
Nawet najmniej z pozoru interesujący temat można przedstawić w sposób intelektualnie pociągający. Jednak coraz częściej zdarza się tak, że zależność między studentami a wykładowcą, która powinna zachodzić w obie strony, staje się jednostronna.
Wykładowca nie ma już pływu na studentów, natomiast ich zachowanie skutkuje zniechęceniem wykładowcy.
Ale jak wytłumaczyć maturzystom, żeby nie decydowali się na kierunek, który w najmniejszy nawet sposób nie zazębia się z ich zainteresowaniami?
Potwierdzę spostrzeżenia Magdy dotyczące spojrzenia ludzi na kierunki pedagogiczne.
Nie raz słyszałam komentarze uwłaczające mi, jako studentce tego kierunku.
Opinię zazwyczaj tworzy większość a w tym przypadku przeważają ludzie niezdecydowani lub wybierający "najprostszą drogę".
Profesor Śliwerski napisał kiedyś na swoim blogu o ustawicznym rozszerzaniu przedmiotu badań pedagogiki, o czym nie wyrażał się z aprobatą.
Zwrócił także uwagę na braki kadrowe i wypełnianie ich wykładowcami z innych wydziałów.
Na myśl nasuwa mi się jedno rozwiązanie - jednolite studia magisterskie i wybór specjalizacji po trzecim roku studiów.
Ograniczyło by to liczbę studentów i ujednoliciło specjalizacje.
Co roku pojawiają się nowe, zmieniają się nazwy, w Poznaniu możemy studiować na kierunku "pedagogika - rehabilitacja i edukacja niepełnosprawnych" podczas gdy w Łodzi figuruje on pod nazwą "pedagogika rewalidacyjna".
Zdarza się, że jedno słowo na dyplomie (czy może raczej jego brak) dyskwalifikuje z rozpoczęcia pracy w zawodzie.
Uważam, że studia pedagogiczne potrzebują ujednolicenia i skonkretyzowania zarówno możliwości, jakie studia dadzą jak i wymagań względem przyszłych studentów.
Ale na ile jest to możliwe? może to tylko mrzonki idealisty?
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:47 pm
(przez Magda w Pią Cze 20, 2008 9:52 am )
Do Bakter: Znam zapis ze statutu UŁ , jednak moja wypowiedź opierała się nie na przepisie, a na praktyce. Przez cały bowiem rok miałam do czynienia tylko z jednym wykładem, który sam prowadzący nazywał mianem "obowiązkowym". W pozostaych przypadkach na pierwszych zajęchach usłyszeliśmy "obecnośc na wykładzie jest nieobowiązkowa, proszę,żeby osoby niezainteresowane nie przychodziły, bo zwykle przeszkadzają całej reszcie". Na tym opieram swoje zaskoczenie. Podejście wykładowców notabene prawidłowe. Szkoda,że studenci nie potrafią wyciągnąc właściwych wniosków. Można mieć oczywiście wątpliwości, czy w przypadku nieuczęszczania na wykłady zaliczenie jest słuszne. Biorąc pod uwagę to, co dzieje się teraz - studenci przychodzą, rozmawiają, przeszkadzają,a zaliczenie dostają- myślę,że takie rozwiązanie byłoby lepsze, szczególnie dla osób wyraźnie zainteresowanych zajęciami.
"Student ma obowiązek uczestniczenia w zajęciach objętych planem studiów" - "Proponuję zatem wszystkim studentom te i inne zapisy przeczytać, aby uniknąć sytuacji kiedy obiecuje się coś, czego się jest świadomym a może i władnym dokonać" - aktulnie sporo osób przejmuje się najwyraźniej zatwierdzonym przez siebie i przytoczonym zapisem ze skutkiem wiadomym - nie korzysta na tym dokładnie nikt. Może więc warto zapis dostosować do preferencji zarówno studnetów, jak i wykładowców.? Wtedy może osoby niezainteresowane przestaną czuć obowiązek uczestniczenia w wykładach, wykladowcy będą pracować z grupą osób zaangażowanych i chętnie słuchających czegoś więcej niż informacji potrzebnych do egzaminu. Studia i tak zostaną ukończone przez większość, tylko może chociaż dla części będzie to zasłużony dyplom, a nie tylko papierek.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:47 pm
(przez Ciszewski w Pią Cze 20, 2008 10:05 am )
Magdo, moja reakcja nie była skierowana w Twoim kierunku, ale odnosiła się do pewnego powszechnego przekonania.
Nie zgadzam się, że należy przepisy "równać w dół". Ciągle słyszę pretensję, że po co mam sie starać skoro ktoś kto nic nie robi dostaje taką sama ocenę. Możliwość nieuczestniczenia w zajęciach byłaby czynnikiem destrukcyjnym. Jak słyszę, że kogoś zatrudnili, pobiera pieniążki ale nie przychodzi do pracy, to delikatnie mówiąc denerwuję się. Czy nie ma analogii pomiędzy tymi zachowaniami. Zawieram umowę bycia studentem, pobieram wynagrodzenie- oceny i jestem duchem. Myślę, że oczekiwań osób ambitnych, zdolnych, niebanalnych zapisy prawne wychodzą na przeciw. Istnieje kilka sposobów nie uczestniczenia w zajęciach. Jednak nie po to, aby mieć je z głowy. Istnieją takie toki studiowania, które oddają odpowiedzialność za własną edukację w ręce studenta w stopniu znacznym. To jednak nie dotyczy studentów narzekających na poziom zajęć i jednocześnie posiadających książkowstręt, rozwojoapatię, wiedzoanemię itd.
Jeśli wykładowca pozwala otwartym tekstem na niechodzenie na zajęcia to moim zdaniem powinien wskazać alternatywne obowiązkowe sposoby przyswojenia wiedzy - lektury, praca pisemna, rozmowa itd. Bardzo chciałbym, żeby to odpuszczenie wykładów nie było rozumiane jako zwolnienie od myślenia, własnego rozwoju, jako przyzwolenie na własną intelektualną pustynię.
z pozdrowieniami
S.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:48 pm
(przez bwl w Pią Cze 20, 2008 10:35 am )
Z założenia mieliśmy omijać szerokim łukiem rozwiązania systemowe, jednak myślę, że tak po prostu się nie da
Problem jest zbyt szeroki, a w trakcie dyskusji ujawnia się cały szereg zagadnień z nią związanych.
Ja zwróciłem uwagę na przypadkowość wyboru studiów, na ogólny poziom który demotywuje studentów i w końcu na to jak takie doświadczenia mogą skutkować na przyszłość.
(nie twierdzę, że bardzo niski poziom jest regułą na wszystkich zajęciach, ale na pewno nie jest zjawisko incydentalne)
inquisitiveness napisał(a):Potwierdzę spostrzeżenia Magdy dotyczące spojrzenia ludzi na kierunki pedagogiczne.
Nie raz słyszałam komentarze uwłaczające mi, jako studentce tego kierunku.
Opinię zazwyczaj tworzy większość a w tym przypadku przeważają ludzie niezdecydowani lub wybierający "najprostszą drogę".
No właśnie często stajemy w trudnej sytuacji, jako studenci pedagogiki, wspomniana większość skutecznie stworzyła i utrwaliła powszechną opinię o prostocie wiedzy pedagogicznej i tych studiów - jako zalecie tego kierunku..,
Myślę, że w tym miejscu warto przytoczyć artykuł prof. Śliwerskiego
Wina leży po naszej stronie, wcale nie dziwie się wykładowcom, którzy po prostu się wypalili.
W takiej sytuacji do głowy przychodzą mi tylko rozwiązania systemowe które musiały by iść w parze z zaangażowaniem nauczycieli.
Wyższy poziom i rekrutacja, która zniechęcała by chociaż tych najmniej zainteresowanych.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:48 pm
(przez Magda w Pią Cze 20, 2008 11:31 am )
Rzeczywiście "równanie przepisów w dół" brzmi mało pozytywnie, szczególnie z punktu widzenia pedagoga. Współcześnie wszystko się upraszcza,żeby było łatwiej, szybciej i przyjemniej dotyczy to również studiów. Ja swoją opinię wypowiadam z perspektywy studenta, dlatego też nasze zdanie się różni. Mnie zależy na tym, żeby z wyższej uczelni wynieść coś więcej niż wcześniej wspomniany papierek, uzyskiwać informacje mogące pomóc mi ukierunkować i rozwinąć wiedzę (ponad to, co mogę przeczytać w podręczniku) i bez gwaru wokół. Dlatego koncentruje się na doraźnym rozwiązaniu, korzystnym dla osób bardziej ambitnych. Z drugiej strony zdaje sobie sprawę, że są to korzyści krótkofalowe i mające negatywny wpływ na środowisko przyszłych pedagogów. Być może zwiększenie wymagań dla wszystkich byłoby lepszym rozwiązaniem, ale tylko w sytuacji zmiany nastawienia samych wykładowców. Jeśli wymagania stawiane innym łączyłyby się z wymaganiami skierowanymi do samego siebie, to może udałoby się coś zmienić (w tym miejscu warto zwrócić uwagę na egzekwowanie postawionych wymagań). Choćby to, że nastąpiłaby naturalna selekcja studentów i zostaliby przede wszystkim Ci, którzy rozpoczęli studia pedagogiczne z przekonania (zgadzam się z inquisitiveness - należy skonkretyzować wymagania dla kandydatów). Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
P.S
Napisałam ten post i zobaczyłam wypowiedź bwl - uważam, że to dobre podsumowane dotychczasowych refleksji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:49 pm
(Postprzez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 11:59 am )
Magda napisał(a): Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
nie widzę sensu utrzymywania specjalizacji na siłę, jeżeli poziom wiedzy kończących je studentów nie różni się niczym od ich poziomu wiedzy po ukończeniu matury...
Uważam, że lepiej usprawnić jedno kosztem drugiego niż utrzymywać wiele specjalizacji na niskim poziomie. Z czasem może coś się ruszy.
Pozostają przecież studia podyplomowe, na których można uzupełnić wiedzę.
Mogą nasunąć się pytania dotyczące kadry. Mniej specjalizacji = mniej stanowisk pracy.
Ale wtedy może w końcu nastąpiła by jakaś selekcja?
Pozostali by najbardziej zaangażowani i oddani swojej profesji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:49 pm
(Postprzez inquisitiveness w Pią Cze 20, 2008 11:59 am )
Magda napisał(a): Tylko czy wtedy zebrałoby się tylu chętnych, żeby utrzymać kilka specjalizacji?
nie widzę sensu utrzymywania specjalizacji na siłę, jeżeli poziom wiedzy kończących je studentów nie różni się niczym od ich poziomu wiedzy po ukończeniu matury...
Uważam, że lepiej usprawnić jedno kosztem drugiego niż utrzymywać wiele specjalizacji na niskim poziomie. Z czasem może coś się ruszy.
Pozostają przecież studia podyplomowe, na których można uzupełnić wiedzę.
Mogą nasunąć się pytania dotyczące kadry. Mniej specjalizacji = mniej stanowisk pracy.
Ale wtedy może w końcu nastąpiła by jakaś selekcja?
Pozostali by najbardziej zaangażowani i oddani swojej profesji.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:50 pm
(przez asiakostorz w Pią Cze 20, 2008 12:30 pm )
Bardzo ciekawy temat.
Zgadzam się z Wami. Niestety coraz częściej spotykam ludzi na naszym wydziale, którzy od początku wejścia w mury uczelni nie wiedzieli co tam robią, lub którzy niby się wypalili (hmm ciekawe czym)....Jak dla mnie w tych studiach jest wiele do odkrycia i w każdych zajęciach można znaleźć coś dla siebie, tylko trzeba posiadać zainteresowania, pamiętać że studiowanie to nie dyktowanie przez wykładowce notatek, to nie tylko przyjście dla obecności, zdanie przedmiotu za obecność czy wreszcie wielki problem z konieczności doczytania czegoś w domu.
Jak dla mnie na naszym wydziale jest zbyt mało godzin przedmiotów specjalizacyjnych, które dopiero co mnie zainteresowały a już się kończą, ale to też nie jest koniec świata- bo wtedy mam motywację by zatrzymać się doczytać, poszukać itd.Pozdrawiam optymistów.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:50 pm
(przez Edyta w Pią Cze 20, 2008 12:34 pm )
Opisywane wydarzenia nie są moim zdaniem charakterystyczne tylko dla studentów pedagogiki. Na każdym Wydziale można spotkać osoby ( myślę że w bardzo podobnych proporcjach), które nie uczestniczą na wykładach, chodzą i rozmawiają, studiują to na co udało im się dostać (lub to co daje dobrą pracę po studiach) mimo, że nawet w minimalnym stopniu nie odpowiada to ich zainteresowaniom. Ponadto takie, które plagiatują, ściągają na egzaminach czy zależy im tylko na wpisie.
Na każdym Wydziale można też spotkać wykładowców, którzy spóźniają się na wykłady, nie pojawiają się w ogóle, przynoszą notatki sprzed 30 lat, takich którzy âźczytająâ wykład, a nie konstruują jego treść na podstawie swojej wiedzy czy zaliczają egzamin na podstawie rzutu kostką, wylosowania 2,3,4,5âŚ.czy w jakiś inny równie ciekawy sposób.
Nie można wskazać jednej grupy odpowiedzialnej za sytuację na uczelniach. Winni są zarówno studenci jak i wykładowcy. Zachodzi pewne sprzężenie zwrotne. Wykładowca może pomyśleć sobie â skoro oni i tak mnie nie słuchają, nie interesuje ich to co wiem, nie przygotowują się na zajęcia â po co mam zastanawiać się, poświęcać czas w domu i wymyślać niebanalne zajęcia. Z kolei student powie po co mam przyjść na wykład skoro wykładowca âźcytuje książkęâ, w jakim celu mam się przygotować na ćwiczenia skoro znów będą dyktowaniem albo tylko i wyłącznie omawianiem treści z podręcznika bez żadnej głębszej refleksji. I powstaje błędne koło. Jestem w takiej sytuacji skłonna usprawiedliwić zarówno wykładowców jak i studentów
Jednak na każdym Wydziale są ( po obu stronach katedry) osoby, które nie poddają się temu mechanizmowi, które wierzą, że wcale nie musi tak być i kolokwialnie mówiąc âźrobią swojeâ. To właśnie oni są zasobami, siłami ludzkimi, na których należy się oprzeć przekształcając skostniałą uczelnianą sytuację, to ich działania, ich przykład może zapoczątkować zmiany. Może pociągną za sobą innych...
Pedagogika została już dawno zestygmatyzowana jako kierunek na który łatwo się dostać ( ale przecież każdego roku mnóstwo osób się nie dostaje - ale to pewnie w opiniach osób bazujących na tym stygmacie ci kompletnie beznadziejni:/), taki na którym właściwie nie trzeba się uczyć i kończy go każdy. Myślę, że to nie do końca prawda. Osoby, które pracują w katedrach pedagogicznych i te, które studiują pedagogikę są w pewien sposób naznaczone prawie na wejściu przez swoich kolegów z innych "ambitniejszych" kierunków, przez znajomych i znajomych znajomych, wreszcie zaczynają sami wierzyć w to, że są "gorsi". Niewątpliwie wpływa to na poziom pracy, ambicji, wymagań, co z kolei może być kolejnym argumentem potwierdzającym stygmat. Jednak i w takiej sytuacji znajdują się wyjątki i to właśnie oni mogą "odczarować" ten krzywdzący w gruncie rzeczy stygmat. Może im się uda, może nie...Próbowali jednak i w tym tkwi, przynajmniej dla mnie, ich duża wartość.
SebastianCiszewski - Pon Lis 03, 2008 11:51 pm
(przez asiakostorz w Pią Cze 20, 2008 12:47 pm )
Zgadzam się z Edytą. Jednak ja po raz drugi spotykam się z pedagogika podczas studiów i świadomie wybrałam kolejne studia z tego zakresu. Nigdy nie wierzyłam w to co mówią inni o pedagogice...W to ,że nie znajdę pracy. Być może ktoś z Was powie-optymistka do przesady...Ale moje doświadczenia w pracy z ludźmi utwierdzają mnie w przekonaniu, że to co robię ma sens, że ten zawód jest wyjątkowy i nie ogranicza się do bycia nauczycielem...
schizofrenik - Wto Lis 04, 2008 9:08 pm
Problemem wykładowców nauczających na UŁ jest brak umiejętności zainteresowania studenta przedmiotem. Szczególnie dotyczy to teoretyków wychowania, którzy w absolutnie żaden sposób nie potrafili mnie zaciekawić albo zachęcić do wyjścia poza obowiązujący do egzaminu wykład lub co gorsza podkreślali wyższość np.âpedagogiki społecznejâ nad innymi pedagogikami. Jeżeli opieramy się cały czas na teorii która w nijaki sposób ma odzwierciedlenie w praktyce â tracimy czas swój i słuchaczy, którzy przyszli na zajęcia.
Odnośnie zadanego pytania związanego z wyborem kierunków studiów. Czy mógłby Pan udzielić jasnej odpowiedzi dlaczego został Pan pedagogiem? Znam wielu teoretyków którzy próbowali wytłumaczyć mi dlaczego nauczyciel daje założyć sobie kosz na glowe lub dlaczego dziecko upośledzone wali glowa w sciane. Interesuje mnie bardziej jak sobie poradzic w takiej sytuacji. Co mam zrobic w takiej sytuacji kiedy dziecko uderza glowa w kaloryfer? Nie wystarczy mi teoria o podlozu zachowania lezacym w niedostatecznej stymulacji bodźców. Czy ulizany pedagog posługujący się wyszukanym slownictem dotrze do trudnej młodzieży z osrodka wychowawczego? Przykro mi to powiedziec ale nie każdy nadaje się do tej pracy. Nie wazne ile âźteoretycznie interesującychâ wykładów poslucha. W zyciu liczy się doświadczenie. Studenci chca słuchać przykładów z zycia wziętych, a nie wyssanych z palca historyjek âźpedagogowâ którzy tak naprawde czasami nie wierza w to co mowia.
Wiec przyszli na studia. Bo nie dostali się na inne kierunki, bo chcieli pomagac ludziom, bo maja w rodzinie upośledzonego brata i chca zostac nauczycielem pedagogiki specjalnej czy innej specjalności. Postawione przez Pana pytanie zniechęca przyszłych adeptów pedagogiki do ukończenia studiów jak i w pewien sposób obraża, a forma prowadzenia zajęć z tego co słyszę jest chyba echem ambicji świeżo upieczonego magistra.
Proponowałbym studentów uczyć â nie wychowywać bo ma Pan do czynienia z dorosłymi ludźmi, którym konstytucja zagwarantowała prawo do wyboru kierunku studiów zgodnego z upodobaniem i zainteresowaniem. Rynek i tak zweryfikuje najlepszych więc proszę nie bać się o poziom warsztatu magistrów pedagogiki.
SebastianCiszewski - Wto Lis 04, 2008 11:23 pm
Poruszył Pan (mam nadzieję, że dobrze odczytałem nick) wiele kwestii. Spróbuję się do nich odnieść.
"Problemem wykładowców nauczających na UŁ jest brak umiejętności zainteresowania studenta przedmiotem" - wszystkich? na tym wydziale? z iloma % wykładowców miał Pan zajęcia. Nie przeczę, że poziom nauczania przedmiotów jest bardzo różny. Raz to kwestia jakości prowadzenie zajęć a dwa spełnienia osobistych oczekiwań uczestnika zajęć. W grupie 40 osobowej rzeczywiście można byłoby stać się schizofrenikiem próbując wszystkie oczekiwania spełnić. Jeśli jednak ktoś ma poczucie straconego czasu, to w tym wieku nie ma już obowiązku szkolnego. Narzekać na zajęcia można zawsze, kiedy jednak łączy się to z brakiem profesjonalizmu np ciągłym nieprzygotowaniem do zajęć, odwalaniem tylko tego co trzeba itd. to wtedy widzę pewien fałsz. Rozmawiać można i o uderzaniu głową w kaloryfer. Tylko na ten temat też trzeba coś wiedzieć a nie tylko snuć praktyczne historie z życia wzięte. Może w toku studiów (niestety nie mam tu wiedzy) "popełnił" Pan kilka prac na jakieś tematy, które Pana interesują, przeczytał kilka(naście) książek, odbył ileś szkoleń, warsztatów, kursów. Proszę podzielić się tą wiedzą - podesłać artykuły, opisać swoje doświadczenia. Będzie to z korzyścią dla wielu czytelników tego forum.
Na moich zajęciach zwracam uwagę na pewnego rodzaju rozdroże polegające na rozczarowaniu studiami "teoretycznymi". Wynika to z takiej a nie innej koncepcji studiów. Myślę, że dość często o tym mówię, ale także staram się proponować rozwiązania. Stąd moja aktywność pozadydaktyczna. Zapraszam np na stronę SKNP "Paradygmat" http://www.paradygmat.ciszewscy.pl, gdzie zostało zrealizowanych wiele ciekawych inicjatyw. Również ta, która koresponduje z Pana prośbą. W poprzednim semestrze odbyło się spotkanie z dr J. Pyżalskim, który ma wieloletnie doświadczenie w pracy z sytuacjami trudnymi wychowawczo (o zainteresowaniu tym tematem świadczy udział blisko 50 osób).
Myślę, że w opisie dlaczego zostałem pedagogiem, nie znajdzie Pan odpowiedzi na pytanie co zrobić jak ktoś wkłada nam kosz na głowę. Jeśli interesuje Pana moja biografia zapraszam na dyżur, chętnie opowiem. Pewnie po zamieszczeniu takiego opisu, zaraz znalazłyby się kąśliwe komentarze o służeniu forum do pisania hagiografii. Trochę przypadku, sporo harcerskiej pasji, kilka spotkanych autorytetów, naukowe zacięcie i dalej kolejni ludzie, rozmowy, lektury, praca w placówce op-wych. Nie mam poczucia misji zbawienia ludzi, ale ambicję bycia twórczym i autentycznym (nawet jeśli to staje się podstawą krytyki).
Pytanie na blogu jest pewną prowokacją. Ktoś kto jest u mnie na zajęciach, słyszałem o tym wielokrotnie. Nie mam chęci komuś dokopania, zniechęcenia go. Może jednak znalezienie w tej sytuacji argumentów na TAK, pozwoli komuś uświadomić je sobie. Tyle i aż tyle. Może jednak warto zwrócić uwagę, że są w tym wpisie nie tylko słowa krytyczne, zniechęcające, ale mobilizujące i wspierające.
Skoro twierdzi Pan, że ludzi dorosłych można tylko uczyć a nie wychowywać, to Pana prywatne podejście, negujące spory fragment koncepcji pedagogicznych. Uważam, że można i z wzajemnością. Oczywiście bez misji, zacietrzewienia i upartego nawracania.
Nie wiem czy po 6 latach od studiów jest się jeszcze świeżo upieczonym Zapraszam natomiast w każdej chwili na moje zajęcia. Może warto zobaczyć tę formę a nie tylko o niej słyszeć z drugiej ręki. Nie mogę tylko obiecać, że będę "wychowywał", tylko po prostu kształcił.
serdecznie pozdrawiam i dziękuję za wpis
S.
p.s.1 a o mechanizmach rynkowych weryfikacji najlepszych proszę jeszcze doczytać np. o jakości i nienaruszalności "słabych" nauczycieli dyplomowanych. Odsyłam do Karty Nauczyciela i regulacji prawnych w zakresie oświaty.
p.s.2 Jeśli chce Pan nie tylko o tym pisać, ale również zacząć coś robić w kierunki zmiany pewnych (zapewne nie da się wszystkich) sytuacji, jestem chętny do współpracy. Czekam na sygnał.
AgaD - Czw Cze 11, 2009 12:31 am
1.Jest wiele sytuacji w których nasza uwaga kieruje się na innych, a nie na siebie samego, powiedziałabym nawet,że to jest automatyczne i właściwe człowiekowi. Czasem jednak warto jest z tym powalczyć i głębiej zastanowić się nad problemem.Jeśli nam coś nie pasuje to może warto zacząć od zmiany podejścia do pewnych kwestii. Poprawa wymaga uznania argumentów obu stron, zastanowienia nad siłą słów, ich wartością dla mnie samego,a przynajmniej dania sobie szansy zobaczenia pozytywnych stron argumentów przeciwnika.
Odnosi się to m.in do sytuacji gdzie jesteśmy zmuszeni do powalczenia z naszym lenistwem w imię zrobienia czegoś naprawdę wartościowego.Można każde zadanie traktować jako coś co zabiera mój "cenny" czas albo zwrócić uwagę na korzyści płynące z podjęcia wyzwania.Myślę,że podchodząc do zadania z odpowiednio wypracowaną motywacją (przez próbę chwilowej refleksji)mamy większe szanse powodzenia, a sukces=pozytywne emocje,ułamek szczęścia, którego wszyscy szukamy gdzieś daleko,za którym wciąż gonimy.
Ponadto gdy sami wytwarzamy sobie motywację do zrobienia czegoś,automatycznie wynosimy też coś dla siebie,bo działanie jest podporządkowane wewnętrznemu celowi. Gdy ten zostanie osiągnięty, nawet najmniej spodziewanie oceniona praca nie zniechęci do ponownego wysiłku, przecież nie robiłem tego dla oceny, prawda ?Polecam ten sposób, jest skuteczny i ułatwia atak.
Podam przykład-muszę np. przeczytać tekst Leszka Kołakowskiego "O władzy".Pierwsza myśl-władza, przecież mnie to nie interesuje, nuda.Druga myśl-a może ten tekst mnie czymś zaskoczy,zmieni mój pogląd na władze, albo go utwierdzi.(wtedy będę mieć satysfakcje z tego ,że znalazłam autorytet z którym mogę się zgodzić, a nawet w przyszłości się na niego powołać,umocnić swą pozycję w dyskusji itp.)
2.Jednostronny i krytyczny osąd nie jest rozwojowy!!!Gdy przygotowujesz się do kolokwium, uważasz ,że wiesz dużo po czym piszesz je i nagle natrafiasz na pytanie, którego się kompletnie nie spodziewałaś. 1 myśl- to pytanie było głupie(można to odnieść do całego testu gdy wszystkie pytania wydają się być enigmatycznymi)2 myśl-a może ono pokazuje mi moją niedoskonałość, wskazując jednocześnie drogę do niej...Można oczywiście tez dobrze strzelać, ale wtedy nigdy się nie dowie prawdy.Dobry strzał ratuje od utraty punktu, ale nie ocala przed brakiem czegoś, niewiedzą.Co więcej jeśli takich posunięć jest sporo, końcowy wynik nawet nie alarmuje o to by jednak szybko uzupełnić ubytek.Efekt ? Tych ubytków jest coraz więcej aż w końcu sięga się dna.(Ubytki w zębie też powstają stopniowo,aż w końcu ten staje się bezużyteczny, chyba,że w porę ten wyniszczający proces zostaje zatrzymany)
Nie należy też rozpaczać gdy się nie trafiło z odpowiedzią...w gruncie rzeczy jest się wygranym gdy się wie gdzie jej szukać.
Aha...Pytania nie koniecznie muszą być z wyższej półki by wykazać niewiedze...może to być np. prośba o podanie imienia autora tekstu...kto by się spodziewał...i bankowa strata punktu...ale to się pamięta. Oczywiście znów 1 myśl âto pytanie było głupie, ale 2 myśl-czy możemy posługiwać się wiedzą ,poglądami zamieszczonymi w danym tekście nie wiedząc kto jest ich autorem? Właśnie taka refleksja połączona z bólem utraty punkty-uczy i daje wartość na całe życie, a ból utraty punktu mija.
Kolejna kwestia-nieobecnosć na jakich kolwiek zajęciach.Doradzam odrobić ją natychmiast, nie odkładając tego na później .
Ostatnia kwestia-przygotowanie na zajęcia , w sensie nie tylko odrobienia pracy domowej ale również posiadania ugruntowanej wiedzy wyniesionej w trakcie ich trwania może zmniejszyć poziom stresu !!! =znów negatywne odczucia możemy zamienić na pozytywne ( w pogoni za szczęściem)
W takich właśnie przekonaniach utwierdziły mnie pewne zajęcia na naszej uczelni.Myśle,że to udowadnia iż mogą być one inspirujące i wykraczające poza wymiar zakuj-zalicz-zapomnij, bo wnoszą cos co pozostaje w człowieku na całe życie.
3.Kwestia zainteresowania- uważam, ze to dość złożony problemâŚnie należy jego ciężaru lokować jedynie na barkach wykładowców bo jest to kwestia subiektywna. Osoba przekazująca wiedze może to robić dobrze ale i tak to nie wystarczy aby z chęcią, zawsze jej słuchać. Jednych coś zajmie, innych nie. Sądzę, że to kwestia zobaczenia raczej w danej wiedzy wartości dla samego siebie ,która rodzi się z naszego wnętrza, osobowości, sposobu patrzenia na życie. Poza tym jeśli się czymś rzeczywiście interesujemy to nie rzucimy czegoś w kąt tylko dlatego, że forma przekazu wydawałaby się mało inspirująca. Dusza badacza jest nieśmiertelna !!!
Pozdrawiam wszystkich, wytrwałych czytelników tej refleksji,
Aga D.